Pogodzeni ze stratą laptopa udaliśmy się w kolejny, bardzo długi dzień zwiedzania. Celem miała być dolina Viñales. Oglądaliśmy już miejsca związane z kawą i cukrem, teraz przyszedł czas na kolejne bogactwo i symbol Kuby – tytoń i cygara. Z tego właśnie słynie dolina Viñales – w zielonym, niemal sielankowym krajobrazie uprawia się tu i suszy głównie tytoń, z którego następnie produkuje się cygara. Wszystko to otoczone mogotami – stromymi wapiennymi pagórkami, których nazwę pamiętam jeszcze z lekcji geografii w szkole podstawowej. Najlepiej zwiedza się ten obszar rowerem lub konno, ale i samochodem daje radę.
Mieliśmy możliwość zwiedzenia za darmo jednej z farm tytoniowych, bo podwieźliśmy do pracy jej pracownika. Podwożenie ludzi było zresztą naszym ulubionym sportem podczas tego wyjazdu. Od połowy podróży zaczęliśmy liczyć naszych autostopowiczów. Naliczyliśmy ich 49, co oznacza, że przez cały wyjazd podwieźliśmy około 100 osób. Byli wśród nich zarówno dzieci z opiekunami, jak i ledwo chodzący staruszkowie. Było aż trzech policjantów, których podwoziliśmy na lub z posterunku. Niektórzy podjechali kilometr, rekordziści prawie dwieście! Bardzo wielu nie wiedziało, w jaki sposób wyjść z samochodu osobowego! Mniej więcej połowa oferowała za podwiezienie pieniądze, ale nie chcieliśmy się wzbogacić w ten sposób. Okazało się, że podwożenie ludzi to niezły sposób na dorabianie, szczególnie wśród kierowców ciężarówek. Transport publiczny na Kubie leży i kwiczy, więc ludzie muszą sobie jakoś radzić…
Z Viñales pojechaliśmy kolejne parę godzin na południowy zachód, niemal na sam koniec wyspy, do Parku Narodowego Guanahacabibes. Park jest propozycją na listę UNESCO, która będzie poddana pod głosowanie prawdopodobnie w 2027 r. wraz z innymi chronionymi obszarami raf koralowych. Wszystkie pozostałe wymagają wycieczki łodzią, co może jest nawet prostsze niż ta wyprawa na zapomniany kraniec wyspy. Drogi od Pinar del Rio były w fatalnym stanie, ale jakoś udało się dojechać, przekroczyć granice parku, aby się przekonać, że centrum dla zwiedzających jest zupełnie zamknięte. A żeby zwiedzać dalej, konieczny był przewodnik. Odwiedziliśmy więc tylko pobliską, ogólnodostępną rafę, a raczej to, co z niej zostało na wybrzeżu. Pewnie wpis ma potencjał, ale jak zwykle na Kubie – mocno niewykorzystany.
Wróciliśmy po śladach do Hawany, pokonując tego dnia dobre 10h.