Wstaliśmy bardzo wcześnie, bo plan był ambitny. Pierwszym jego punktem było wpisane na listę UNESCO centrum
Trinidadu. Trinidad to najbardziej urokliwe i chyba najbardziej turystyczne z kubańskich miast i miasteczek (Hawany nie licząc). Choć Trinidad został założony już na początku XVI w., swoją świetność przeżywał w wieku XVIII, podczas cukrowego boomu. Cukier rafinowano w otaczających Trinidad plantacjach tworzących Dolinę Cukrowni (Valle de los Ingenios), którą obejrzeliśmy tylko z pobliskiego wzniesienia. W XIX w. eksport cukru mocno wyhamował (w Europie zaczęto wtedy rafinację cukru z buraka), a Trinidad poszedł w zapomnienie.
Co było katastrofą dla miasta przez 150 lat, stało się jego głównym atutem przez ostatnie kilkadziesiąt. Centrum Trinidadu z szerokimi, brukowanymi ulicami, pozostało do dziś niemal nienaruszone, co spowodowało boom turystyczny. Nie oznacza to, że po ulicach Trinidadu spacerują hordy turystów, ale ewidentnie po raz pierwszy poczuliśmy, że i Kuba może być choć trochę komercyjna i oferuje normalne restauracje, sklepy z pamiątkami czy bryczki do wożenia turystów.
Nieco innymi walorami cieszy się
Cienfuegos, kolejny wpis na kubańską listę UNESCO. Cienfuegos rozwinęło się mniej więcej wtedy, kiedy upadał Trinidad, a rozwijali je głównie francuscy koloniści. Większość budynków pochodzi z końca XIX i początku XX w. i jest w zaskakująco dobrym stanie, mimo, że tę część Kuby również niedawno nawiedzały huragany. Przespacerowaliśmy się po Cienfuegos, zaglądając m.in. do katedry i pięknego
Palacio Ferrer, zamienionego na muzeum. Z Cienfuegos po zaskakująco dobrej drodze (taka jakby autostrada, ale bez wymalowanych pasów) dotarliśmy do Hawany.
Otwieramy bagażnik, bierzemy rzeczy. Ej, co ten plecak jest taki lekki???
Nie ma laptopa!!!
Co się mogło stać? Ostatni raz dotykaliśmy go wieczorem, u miłych starszych pań w Camagüey. Niemożliwe, żebyśmy go zostawili w pokoju, a nawet jeśli tak, to przecież bv go nie ukradły. Ktoś musiał więc jakimś sposobem otworzyć samochód, gdy zwiedzaliśmy Trinidad lub Cienfuegos. Zniknął tylko laptop i zasilacz do niego, który był zresztą w innej kieszeni plecaka.
Zniknięcie laptopa oznaczało, że straciłem dotychczasowe notatki, bieżące pliki itd. Na szczęście nie straciłem żadnych zdjęć z podróży – na te posiadam back up. Nie miałem też jak sporządzać notatek na bieżąco, strasznie nie lubię tego robić na telefonie. Stąd właśnie opóźnienia we wpisach.