Wczorajszą notkę odpuściłem celowo – nie działo się aż tak dużo, żeby uzasadnić osobny wpis. Poranek przeznaczyliśmy na zwiedzanie trzech miejsc związanych z
kulturą Jomon. Ludzie związani z tą kulturą zasiedlili Japonię już 10 tys. lat temu, tworząc społeczność zbieracko-łowiecką. Na północy Honsiu oraz na Hokkaido pozostawili po sobie liczne stanowiska archeologiczne, głównie kamienne kręgi, ślady domostw i grobowców, jak również niezliczone artefakty z gliny. Najlepszym miejscem do zgłębienia tej kultury jest
Sannai Maruyama na przedmieściach Aomori, gdzie znajduje się duże muzeum i zrekonstruowana wioska. Oprócz tego zwiedziliśmy dwa inne miejsca – kamienne kręgi w Komakino i Isedotai. Każde z tych miejsc posiada centrum dla zwiedzających, mini muzeum, broszury po angielsku itd. - Japonia jest pod tym względem świetnie zorganizowana. Z Isedotai trzeba było niestety wracać półtorej godziny do Aomori – dostałem wiadomość z hotelu, że zostawiłem tam prywatny telefon. A potem jeszcze 6 i pół godziny do Niigaty, gdzie spaliśmy. Z długiego dnia zrobił się bardzo długi – razem spędziliśmy ponad 10h w aucie, zapominalstwo kosztowało nas niemal dokładnie 3h.
Dziś rano wsiedliśmy na pierwszy wodolot na wyspę Sado. Można się tam dostać albo samochodowym promem, który płynie 2,5h, albo właśnie wodolotem w czasie o 1,5h krótszym. Ceny koszmarne – bilet tam i z powrotem dla dorosłego kosztuje prawie 14 tys. jenów, czyli jakieś 360 zł, na szczęście dzieci poniżej 13 roku życia płacą połowę. Wygląda na to, że zrobiliśmy dobry interes przybywając tutaj z Adamem zanim skończył 13 lat i jest jeszcze przez parę miesięcy traktowany jako dziecko.
Na Sado mieliśmy niemal równo 9h i wynajęliśmy samochód – wypożyczalni jest kilka, dostępność duża, koszty też nie zabójcze – zapłaciłem 4800 jenów, jakieś 125 zł. Można się tam poruszać transportem publicznym, ale w takiej sytuacji moglibyśmy nie zobaczyć wszystkiego, co chcieliśmy. Choć tak naprawdę must see było tylko jedno – wpisane w ubiegłym roku na listę UNESCO tutejsze kopalnie złota, eksploatowane już od XVII w. (będące częścią wpisu kopalnie srebra nawet od XVI w.) w zasadzie aż do teraz – ostatnią kopalnię zamknięto w 1989 r. Dostępne dla zwiedzających są dwie sztolnie, a rolę górników pełnią tu roboty. Górnikami byli wykwalifikowani, nieźle opłacani specjaliści, ale w XVIII w., kiedy zaczęto fedrować głębiej i pojawił się problem z odprowadzaniem wody, szogunat wpadł na pomysł uzupełniania siły roboczej bezdomnymi, łapanymi na ulicach Edo, Osaki i Nagasaki. W XX w. podobną rolę pełnili Koreańczycy, przywożeniu tutaj jako robotnicy przymusowi. O bezdomnych można na wystawie poczytać, o Koreańczykach ani słowa, choć Japonia zobowiązała się do ich upamiętnienia przed inskrypcją na listę UNESCO. Cóż, Japończycy nigdy nie byli skłonni do przyznawania się do swoich wyczynów z pierwszej połowy XX w.
Symbolem kopalni i całego Sado jest przepołowiona góra, której środek osunął się w wyniku kruszenia skał na zewnątrz i wewnątrz góry. Widok na górę można podziwiać po przejściu sztolni po lewej stronie. Same kopalnie nie wyróżniają się niczym szczególnym wśród zabytków tego typu na całym świecie, choć lokalną specjalnością było odprawianie obrzędów shintoistycznych przy odkryciu szczególnie bogatej żyły. W miejscowym muzeum można dotknąć i podnieść ważącą 12,5kg sztabkę złota. Do niedawna można było próbować szczęścia z wyciągnięciem jej na zewnątrz (było to ponoć praktycznie niemożliwe, a szczęśliwiec miał dostać ją na własność), ale nie wiedzieć czemu z tego konkursu zrezygnowano.
Wyspa Sado to na szczęście nie tylko kopalnie. Niemal cała (a mała nie jest, to szósta największa wyspa Japonii) jest pokryta gęstym lasem, a w czerwcu wygląda intensywnie zielono. Jadąc wybrzeżem zatrzymaliśmy się przy skale zwanej
moai z Sado. Trochę podobna, nieprawdaż? Wyspa jest też znana jako jedyne w Japonii miejsce gniazdowania
ibisa czubatego, ptaka będącego symbolem tego kraju (łacińska nazwa to
nipponia nippon, co chyba można przetłumaczyć jako
japoński japończyk?). Ibis jeszcze w 1981 r. był praktycznie wymarły na całym świecie, ostatnie pięć osobników z Sado złapano celem reintrodukcji ze sztucznym wspomaganiem. Wysiłki się powiodły, dziś ptaka można spotkać również w Chinach, a populacja na wyspie Sado jest całkiem pokaźna. Ibisa można obserwować ze specjalnie wybudowanej do tego celu platformy widokowej z lunetami. Pierwsza wypatrzyła duże stado Martyna, brawa dla niej! Po zjechaniu z wieży widokowej podjechaliśmy do miejsca, gdzie to stado przebywało, jednak jak na złość mój aparat odmówił posłuszeństwa. Dlatego prezentuję tylko zdjęcia z daleka z komórki.