Oj, ciężki ułożyłem sobie plan na tę podróż i teraz przyszło zapłacić za to cenę. Nie spałem w łóżku już od trzech nocy, a żeby zrealizować plan, musiałem nie spać w czwartą. Tak hartuje się stal :) Po powrocie do Manili wypożyczyłem samochód i w nocy pogrzałem na północ. U podnóża gór koło pierwszej w nocy zrobiłem przerwę na krótki sen – spałem z 3h, co oznacza, że byłem już potężne zmęczony, bo zwykle w aucie nie mogę długo spać. Potem jeszcze trzy razy łapała mnie senność i zatrzymywałem się na 30-minutowe drzemki.
Wjechałem w góry już lekko wypoczęty – i bardzo dobrze, bo droga zrobiła się super wymagająca, z setkami zakrętów i serpentyn. Ale bez większych problemów dojechałem do
Banaue, miejscowości słynnej ze swoich
tarasów ryżowych, wpisanych na listę UNESCO. Akurat zrobiła się piękna pogoda, tarasy w pełnym słońcu wyglądały wspaniale. Warto było się przemęczyć 7 godzin, aby tam dojechać.
Ale to jeszcze nie był koniec męczarni, bo czekała mnie 6-godzinna podróż do Vigan. Podróż wcale nie była lżejsza niż ta do Banaue. Czasem było tak stromo, że moje wypożyczone auto z jednym pasażerem, czyli mną, nie dawało rady na biegu innym niż pierwszy!
Przez Santa Maria (o której za chwilę) dojechałem do
Vigan, wpisanego na listę UNESCO jak przykład kolonialnej zabudowy i połączenia stylu kolonialnego z dalekowschodnim. Vigan jest przede wszystkim hiszpańskie, ale wprawne oko może zauważyć elementy chińskie czy też lokalne. Była sobota, miasto było pełne ludzi, w znakomitej większości Filipińczyków. W ogóle kraj wydaje się bardziej bogaty, niż opinia o nim, nie jest też tak bardzo tanio. Miasteczko jest bardzo ładne, odnowione budynki z XVI-XVIII w. przeplatają się z kompletnymi ruderami z tej samej epoki. Na pewno warto je zobaczyć.
Na Filipinach trwa kampania wyborcza, ulice są obklejone dziesiątkami tysięcy plakatów. Na jednym ze zdjęć celowo umieściłem taki plakat, bo różnią się one od tych znanych z Polski. Dosłownie żaden kandydat nie pokazuje się na tych plakatach w garniturze, garsonce czy nawet białej koszuli. Królują t-shirty, stroje robocze itp. Coś zupełnie przeciwnego do znanych nam plakatów wyborczych.
W Vigan spotkałem mojego dobrego znajomego Artura Anuszewskiego, z którym podróżowałem już razem po
Arabii Saudyjskiej. W Polsce nie mogliśmy się spotkać chyba ze 3 lata, no to spotkaliśmy się na Filipinach. Jaki ten świat jest mały!
Nie wyobrażacie sobie, jak to wspaniale po czterech nocach przerwy móc położyć się spać w normalnym łóżku. Mimo, że miałem z Arturem tysiące tematów, jeszcze przed 21 padłem i spałem snem sprawiedliwego jakieś 9 godzin. Cudowne uczucie móc znów się wyspać!
Wyspanie się przydało, bo wstaliśmy już o 5.30, a o 6.00 ruszyliśmy w drogę. Artura zostawiłem w Rosario, gdzie chciał złapać autobus do Baguio, a dalej do tarasów ryżowych. Sam pojechałem do Manili – dzięki zaoszczędzonym godzinom miałem jeszcze czas zobaczyć starówkę w Manili, ze słynnym
Konwentem i Kościołem Św. Augustyna. Kościół w niedzielę można zwiedzać samodzielnie, ale warto kupić bilety wstępu do konwentu. Dowiedziałem się z niego, że chrystianizacja Filipin dokonała się przez Meksyk. To z Meksyku importowano mnichów, których potem re-importowano do innych krajów dalekowschodnich, np. Japonii (Japończycy wszakże poszli po rozum do głowy i szybko dali temu importowi tamę. Zrobili to bardzo brutalnie, czym przysporzyli jednemu, świętemu, powszechnemu, apostolskiemu kościołowi wielu nowych męczenników do czczenia).
Kościół św. Augustyna jest wpisany na listę UNESCO jako część wpisu
Barokowe Kościoły Filipin. Wraz z nim wpisane są trzy inne kościoły, z których jeden – Bazylikę Wniebowstąpienia w Santa Maria – zwiedziłem poprzedniego dnia. O ile kościół św. Augustyna jest bogaty w środku, bazylika w Santa Maria przeciwnie. Za to wyróżnia się wspaniałą bryłą – jest tak długa, że ciężko ją objąć aparatem (musiałem zrobić zdjęcie panoramiczne), a ściany są wzmocnione ogromnymi murowanymi podporami. Bazylika w Santa Maria to doskonały przykład tzw. kościołów sejsmicznych – zbudowano ją w ten sposób, aby oparła się licznym tu trzęsieniom ziemi. No i się oparła te cztery wieki, brawo dawni budowniczowie!
Jutro czas na danie główne mojej filipińskiej podróży. Raczej nie będę miał internetu i kolejny wpis nastąpi 9 kwietnia. Spróbuję coś wrzucić jeszcze jutro, ale nie wiem, czy zdążę.