Wczoraj po raz pierwszy nie nałożyłem miejscowego wdzianka – oddałem je do prania w hotelu. Rezultat – spalone słońcem ramiona. Dziś znowu założyłem moją piżamkę – wspaniale, to naprawdę jest idealny strój na upały. Tylko moje dzieci mnie pytają, dlaczego ciągle chodzę w piżamie, na co odpowiadam, że ciągle jestem śpiący. I ze trzy dni to rzeczywiście była prawda :) Na wezwanie Marianki prezentuję się na jednym ze zdjęć, na innym można dojrzeć strój członkini naszej ekipy.
Na początek dzisiejszego zobaczyliśmy mini cmentarz czołgów sowieckich, pozostałych tu po nieudanej inwazji ZSRR. Czołgi nie zostały uprzątnięte, stoją tam gdzie stały, często na środku pola uprawnego, niekiedy pomalowane na fantazyjne kolory.
Następnie przez cały dzień zwiedzaliśmy zabytki Bamianu, głównie pochodzące z czasów, gdy tereny te były jeszcze pod wpływem buddyzmu. Na przystawkę było
Shahr-i Ghulghulah, co można tłumaczyć jako Miasto Krzyku. Ta raczej przerażająca nazwa wzięła się od momentu zniszczenia miasta przez wojska Czyngis Chana, które nie żywiły w mieście nikogo. Podobno to dlatego, że wcześniej w czasie oblężenia Bamianu został zabity ukochany wnuk Czyngis Chana, ale Mongołowie nie potrzebowali zbyt wielu pretekstów do niszczenia wśród pokonanych przeciwników wszystkiego, co żyje. Miasto Krzyku nie podniosło się już z tej masakry i dzisiaj stanowi kompleks urokliwych ruin na zboczu góry.
Daniem głównym było coś, czego nie ma. Największe na świecie posągi stojącego Buddy, wykute w skałach w VI w. n.e. i zniszczone barbarzyńsko przez Talibów podczas ich pierwszych rządów w 2001 r. Mimo kilku prób i istniejącego do dziś nie wiedzieć po co rusztowania posągi te nie zostały odtworzone, zostały po nich jedynie nisze. Można je oglądać z dołu i z góry, bo do głowy każdego posągu wiódł system korytarzy. Obecnie otwarte są te położone przy mniejszym, 37-metrowym posągu. Zwiedzanie nisz to raczej ćwiczenie wyobraźni, bo bez posągów są znacznie mniej interesujące. Na marginesie – wydaje się, że póki co obecni Talibowie są bardziej liberalni, ale moim zdaniem to tylko złudzenie. Po ugruntowaniu swojej władzy mogą powrócić do barbarzyńskich praktyk znanych z lat 1996-2001.
Chyba najbardziej interesującym zabytkiem Bamianu było położone kilkanaście kilometrów dalej
Shahr-i-Zuhak. Zuhak został zbudowany w VI w., ufortyfikowany kilkaset lat później, a zniszczony podczas tej samej inwazji mongolskiej, która obróciła w perzynę Miasto Krzyku. Miasto dzieliło się na dwie części – mieszkalną i obronną. Do części mieszkalnej wiodą strome schody – wspinaczka trwa około 20 minut i jest bardzo męcząca. Aby się dostać do części obronnej potrzeba co najmniej kolejnych 20 minut. Część naszej grupy z tej drugiej części zrezygnowała, a szkoda – z góry rozciągają się fantastyczne wprost widoki. Na szczycie stoi radziecka armata, prawdopodobnie przeniesiona tam helikopterem. Zuhak jest zrujnowany, ale część bogato zdobionych ścian zachowała się do dziś i jest niezwykle widowiskowa.
Końcówka dnia to czterogodzinna droga do Kabulu. Niby był asfalt, ale z takimi dziurami, że każdy wolał siedzieć 12 godzin w aucie do Dżam niż 4 godziny w busie do Kabulu. Pewnie z połowę drogi stanowił przejazd wzdłuż sadów jabłkowych. Wjechaliśmy wreszcie do miasta, którego ruch uliczny może równać się z najgorszymi wschodnimi molochami. W Kabulu chaos wkroczył chyba na jeszcze wyższy poziom. Tutaj też po raz pierwszy widziałem ludzi podróżujących w bagażniku i trzymających się za klapę.
Śpimy w hotelu, do którego wiodą ze trzy szlabany i dokładna weryfikacja przez uzbrojonych strażników. To pokłosie czasów dwudziestoletniej amerykańskiej interwencji, kiedy to Talibowie nagminnie wysadzali siebie i innych. Strzeżonego Allach strzeże.