Droga powrotna zajęła nam chyba jeszcze więcej i trzęsło jeszcze mocniej, ale w końcu dojechaliśmy do przeprawy. Wróciliśmy przez rozlewiska Sudd do Bor.
Po południu czekała nas jeszcze wycieczka łodzią do obozu rybaków. Tu poznaliśmy proces oprawiania, solenia i wędzenia ryb, które są następnie sprzedawane zwykle do DR Konga. Było równie egzotycznie, co u Dinka – wielopokoleniowa rodzina żyjąca na malutkiej przestrzeni, zajmująca się wyłącznie połowem i obróbką ryb. Ponad 50% populacji stanowiły małe dzieci.
Noc spędziliśmy w Bor, stolicy ogromnego stanu Jonglei, większego niż 1/3 Polski. Samo miasto wygląda jednak jak dziura z jednym w miarę przyzwoitym hotelem - niestety zajętym przez wszelkiej maści ONZ-owców, przez co my musieliśmy spać w takim mniej porządnym, bez ciepłej wody i z krótko działającym prądem. W drodze powrotnej do Dżuby zaskoczyła nas cena benzyny w Bor - litr kosztował 1100 funtów, czyli 1,83 dolara, 9 złotych! W kraju, który ma ogromne zasoby ropy naftowej! Niestety Sudan Południowy nie doczekał się jeszcze własnej rafinerii, co częściowo tłumaczy wysoką cenę. W Dżubie litr benzyny kosztował już tylko 800 funtów czyli 1,25 dolara.
Sama Dżuba to miasto nie warte większej wzmianki, chyba najbrzydsza z widzianych przeze mnie stolic. Poza prezentowanym wcześniej wrakiem statku zrobiliśmy zdjęcia dwóch miejsc - katedry rzymskokatolickiej i Equatoria Tower, najwyższego budynku w mieście. A propos zdjęć, wspominałem, że nasz fixer musiał nam załatwić specjalne permity, bez których moglibyśmy mieć kłopoty. Ale nawet z permitami nie mogliśmy robić zdjęć budynków rządowych i wojskowych oraz jakichkolwiek urzędników państwowych.
Nasłuchaliśmy się historii o wymuszaniu łapówek na wyjeździe, więc z małą obawą pojechaliśmy na lotnisko. Poza niespodziewanymi problemami z moim biletem, rozwiązaniami po jakichś dwudziestu minutach, kontrola graniczna przeszła sprawnie i nikt od nas nic nie chciał. Może dlatego, że wcześniej zapłaciliśmy po 50 USD za tzw. alienation certificate, wklejkę do paszportu z rejestracją cudzoziemca. Nie znaliśmy tego wymogu i prawdopodobnie niewielu podróżników o nim wie, stąd problemy na granicy. Z drugiej strony 115 USD za wizę i 50 za ten certyfikat czynią z Sudanu Południowego jeden z najdroższych krajów pod względem obowiązkowych opłat wjazdowych i wyjazdowych.
Spodziewaliśmy się po Sudanie Południowym wszystkiego, co najgorsze, ale rzeczywistość była dużo bardziej kolorowa. Dzięki naszemu fixerowi Davidowi nie mieliśmy żadnych problemów i zobaczyliśmy więcej, niż się spodziewaliśmy. Za kilka lat, jeśli rząd spełni obietnicę i naprawi wszystkie główne drogi, kraj ma szansę na przyciągnięcie większej liczby turystów. Dzisiaj to ciągle bardzo, ale to bardzo niszowy kierunek i tak zostanie jeszcze przez jakiś czas.