Z Bor nasz plan przewidywał podróż łódką do Minkamman, na drugim brzegu Nilu Białego. Nil w zasadzie zaraz za Dżubą tworzy gigantyczne rozlewiska Sudd, szerokie na kilkadziesiąt kilometrów i długie na grubo ponad tysiąc, aż do granicy z Sudanem i dalej. Droga do Minkamman zajęła nam ponad godzinę. Po drodze mijaliśmy setki kanałów, jezior i wysp, z których większość nie jest związana z gruntem (w języku polskim mamy na takie wyspy piękną nazwę pło). Sudd to raj dla rybaków, z którymi mieliśmy się później bliżej poznać. Na razie wystarczyło pobieżne obserwowanie ich dłubanek, zakończone zakupem 5-kilowej ryby (w cenie jakichś 12złotych), którą wieczorem zjedliśmy.
W Minkamman zameldowaliśmy się w siedzibie szefa hrabstwa, przedstawiając wszystkie permity. Wyglądało to bardzo oficjalnie i mogło trochę dziwić, ale turyści są tu na tyle rzadcy, że komisarz może sobie pozwolić na osobiste spotkanie z każdym z nich. Nasza podróż tego dnia nie skończyła się w Minkamman. Stamtąd jeden z nielicznych samochodów, załatwiony przez naszego fixera, zabrał nas w ponadgodzinną podróż na zachód. Nie była to wcale przyjemna podróż. Stłoczeni obok kierowcy na miejscu dla jednej osoby co i rusz podskakiwaliśmy na wybojach drogi, która na mapie wyglądała jak krajowa. W ponad godzinę przejechaliśmy niewiele więcej niż 20 kilometrów. Ale było warto, w końcu dojechaliśmy do obozu pasterzy plemienia Dinka, jednego z największych plemion zamieszkujących Sudan Południowy. Pamiętacie Meę z "W pustyni i w puszczy"? Mea pochodziła właśnie z plemienia Dinka.
Zawsze podchodzę z rezerwą do zwiedzania wiosek tubylczych. Mam obawy, że wszystko jest robione pod turystów i autentyczność jest podkolorowana pod ich potrzeby. Tutaj szybko wyzbyłem się rezerwy - na pierwszy rzut oka było widać, że ci ludzie turystów nie widzą (prawie) wcale, nasz fixer wspomniał, że z nikim tu nigdy nie był i nie mamy powodów, by mu nie wierzyć. Dzieci dotykały naszej skóry, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu widząc białego człowieka. Najfajniejsze było to, że dla członków plemienia byliśmy taką samą atrakcją, jak oni dla nas. Trudno się temu dziwić dowiedziawszy się, jak wygląda życie takich pasterzy. Praktycznie całe życie spędzają przy krowach, które są ich podstawowym źródłem pożywienia.
Niemal od początku wpadliśmy w zachwyt, najpierw z widoku tysięcy krów (i to dosłownie, członek plemienia wyjaśnił, że jest ich około 10 tysięcy, ponad trzy razy więcej niż ludzi), potem z reakcji tubylców, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli ustawiali się do zdjęcia - ba, wielu wręcz o to prosiło, szczególnie ci, którzy chcieli pochwalić się szczególnie dorodnymi okazami.
A dobra krowa potrafi kosztować nawet kilkanaście krów gorszej jakości. To i tak dużo mniej niż żona - żeby wziąć żonę trzeba zapytać wszystkich członków jej bliższej i dalszej rodziny (de facto całego klanu) ile krów sobie za nią życzą. Ostateczna cena może wynieść i ponad 100 krów, choć zazwyczaj jest to dużo mniej. Najlepsze krowy mają uczepione dzwonki, ozdobę, która sama w sobie potrafi sporo kosztować.
Z innych ciekawostek:
1. Pasterze Dinka oraz inne plemiona tego typu zwykle uprawiają wielożeństwo. Rekordzista z Południowego Sudanu ma 105 żon, choć słyszałem o jeszcze większych kozakach u Masajów w Kenii.
2. Oficjalny wiek zamążpójścia to 18 lat, ale nie dotyczy to pasterzy, gdzie najczęściej dziewczęta wychodzą za mąż po osiągnięciu dojrzałości płciowej, w wieku około 15 lat.
3. Edukacja w kraju teoretycznie jest obowiązkowa. Znów nie dotyczy to pasterzy, którzy nawet nie mogą posłać dzieci do szkoły, bo obowiązkiem dzieci jest opieka nad krowami. Zazwyczaj tylko jedno dziecko z licznej rodziny jest edukowane, a i to niechętnie, bo edukacja kosztuje wiele krów, a krowy to dla nich wszystko.
4. Plemię dzieli się na część pozostającą w wiosce (starszyzna, część kobiet i dziewczynek, które uprawiają ziemię) oraz pasterzy, śpiących w prymitywnych chatach i codziennie wypędzających krowy na pastwiska.
https://www.piotrwasil.com/southsudan/032.jpg
5. Wielkie znaczenie mają wszystkie produkty krowie. Oczywiście mleko jest podstawą pożywienia i młody mężczyzna potrafi wypić 5l za jednym posiedzeniem. Pewnie dlatego są tacy wysocy, już 10-latkowie byli zwykle od nas wyżsi, a mężczyźni ponad dwumetrowi to u Dinka normalka. Próbowaliśmy - mleko jest smaczniejsze niż od naszych krów, którego jako dziecko nigdy nie mogłem wypić bez schłodzenia
6. Innym produktem krowim o wielkim znaczeniu jest ich kupa, używana tu jako opał. Spalony krowi kał wydziela ostry, gryzący w oczy dym, którym byliśmy zaraz przesiąknięci. Za to zdjęcia w oparach dymu wyszły wyjątkowo.
7. Spalony popiół jest używany jako środek dezynfekujący - dzieci i dorośli smarują nim ciała swoje oraz krów, w tym nawet rogi.
8. Chyba najbardziej zaskakujące jest użycie krowiego moczu. Nie był wcale rzadki widok sikającej krowy i chłopaka podstawiającego pod strumień swoją głowę. Bo mocz jest traktowany jak naturalny barwnik do włosów, dzięki któremu stają się brązowe. Mocz jest też używany do mycia rąk, dobrze dezynfekuje. Przypadków picia nie odnotowaliśmy.
9. Wreszcie z krowich produktów nie można zapomnieć o mięsie. Mięso to jednak prawdziwy rarytas. Krowy zabija się bardzo rzadko, z powodu ważnej uroczystości lub wtedy, gdy krowa jest chora.
10. W obozie mieszka kilka różnych klanów, władzę sprawuje kilkuosobowa starszyzna każdego z ich. W wiosce jest jeden szef, który ma uprawnienia sędziego, ale tylko w mniej poważnych sprawach. Zabójstwo podlega jurysdykcji władzy centralnej.
11. Wszyscy członkowie plemienia mają bardzo krótkie włosy i obcinają je brzytwą. Przez to ciężko czasem odróżnić kobietę od mężczyzny, szczególnie, że te chudzielce nie wyróżniają się obfitym biustem. Kobietę można poznać po ozdobach, czasem bardzo drogich - bransoletka z kości słoniowej potrafi kosztować tyle, co krowa.
12. Jeśli o włosy chodzi, w miastach jest większa dowolność. Kiedy jednak pasterz znajdzie się w mieście z dłuższymi włosami, władza potrafi mu je przymusowo obciąć.
13. Krowy mają ogromne rogi, pozakręcane w fantazyjny sposób. Mimo groźnego wyglądu są niesamowicie potulne, mam wrażenie, że obracając łeb patrzyły, aby przypadkiem nikogo nie uszkodzić.
Spędziliśmy z Dinka noc, śpiac w namiotach w centralnej części obozu - spaliśmy nieźle, choć obóz żył przez całą noc. Dzięki temu mogliśmy obserwować poranny udój i wyprowadzanie krów.
Po wyjściu krów i pasterzy w obozie zostało może 10% mieszkańców i nieliczne zwierzęta. Wkrótce i my się pożegnaliśmy z tym niesamowitym miejscem.