Prawdziwe oglądanie zaczęło się następnego dnia, bo pojechaliśmy do właściwego parku narodowego na safari samochodowe. Zanim przejdę do zwierząt kilka słów wstępu co do samego parku.
Rezerwat zwierząt Selous został tak nazwany na cześć angielskiego podróżnika
Frederica Selous, który już na początku XX w., gdy tereny te były pod władzą niemiecką, zachęcał tubylców do przesiedlenia się w inne miejsce po to, żeby zwierzęta miały ogromną przestrzeń dla siebie. Ludzie też na tym skorzystali, bo zachęty odbywały się przez tworzenie na obrzeżach dzisiejszego parku szkół i szpitali. Powstał największy rezerwat przyrody w Tanzanii, o powierzchni 55 tys. km², czyli mniej więcej tyle, ile ma cała Chorwacja. Selous wprawdzie chronił zwierzynę na zasadzie monty pythonowskiego „Kocham zwierzęta, dlatego lubię je zabijać”, ale chcąc nie chcąc przyczynił się do większej ochrony przyrody w Afryce. Zginął właśnie tutaj walcząc z Niemcami podczas I wojny światowej i stąd między innymi park nazwano jego imieniem.
Ale już się tak nie nazywa. Jak wiadomo, wszędzie trwa dekolonizacja nazw, więc dlaczego nie w Tanzanii rządzonej przez prezydenta
Johna Magufuli, który uważa się za najmądrzejszego na świecie. Od 2019 park nazywa się Park Narodowy Nyerere, na cześć pierwszego prezydenta Tanzanii, którego imię nadano już tylu lokalnym miejscom, że JPII może się w Polsce schować ze wstydu.
Magufuli zrobił z parkiem coś znacznie gorszego niż zmiana nazwy na „pospolitą”. Polecił wybudować w środku parku ogromną elektrownię wodną na rzece Rufidżi. Pomysł nie był nowy, ale wszyscy wcześniejsi prezydenci odkładali go na półkę w obawie przed krytyką państw Zachodu oraz katastrofą przyrodniczą. Ale Magufuli takimi rzeczami się nie przejmuje – elektrownia ma być tu i koniec. Żadne z przedsiębiorstw z Zachodu nie zamierzało finansować ani wykonywać tego przedsięwzięcia, ale znalazła się firma z Turcji, która wraz z firmą z Chin nie mają takich skrupułów. No więc obecnie przez środek parku narodowego biegnie całkiem porządna droga, którą co chwila przejeżdżają kilkunastotonowe ciężarówki, głównie z cementem. Sam widziałem żyrafy czy antylopy płoszone z drogi przez ciężarówki. Jak tak dalej pójdzie, Selous dołączy do miejsc, które zostały skreślone z listy UNESCO.
Ten Magufuli to w ogóle niezłe ziółko. Bezpośrednio lub pośrednio doprowadził do faktycznego systemu monopartyjnego, gdzie opozycja wprawdzie (jeszcze) istnieje, ale ma coraz mniejszy wpływ na sytuację w kraju i reprezentację w parlamencie. Tanzańczycy wprawdzie się buntują, ale dość nieśmiało. W ogóle jest to naród pokojowy i spokojny – symbolem Tanzanii jest żyrafa, która nie wydaje z siebie słyszalnych dźwięków.
W sylwestra cały dzień spędziłem na safari. Zaczęliśmy o 7.30, skończyliśmy o 18.00 z przerwą na lunch pod baobabem. Byłem pod wrażeniem mojego przewodnika – niestrudzenie jeździł przez tyle czasu po niesamowitych wertepach. Bo w Selous, w odróżnieniu do niemal wszystkich tanzańskich parków narodowych póki co można jeździć off road. To znaczy niby nie można, ale skoro nie ma wytyczonych oficjalnych dróg, wszyscy jeżdżą tam, gdzie chcą. Według mojego przewodnika taka jazda jest nawet lepsza, bo wszelkie ślady off roadu i tak zupełnie znikną po porze deszczowej, a wytyczona oficjalnie droga już zostanie.
Dla turysty jazda poza drogami to niezła gratka, bo można zobaczyć zwierzęta z naprawdę bliska.
Raz podjechaliśmy do lwów podczas sjesty. A po dłuższej chwili obserwacji nawet się obudziły… Warto dodać, że lew ma totalnie w zadzie obecność jakichś samochodów w pobliżu. Można do niego podjechać na niemalże pół metra.
A niedługo później, poszukując lwów jedzących zdobycz rozjechaliśmy chyba połowę krzaków w okolicy – bezskutecznie, nie mogliśmy znaleźć ofiary, tylko najedzone lwy, ciężko dyszące po polowaniu. Świadczą o tym otwarte szeroko pyski i ciężkie oddechy, których niestety na zdjęciach nie słychać.
A oprócz tego udało się złapać dziesiątki innych zwierzaków.