Do Serra da Capivara trudno się dostać, trudno się też wydostać – stamtąd wszędzie jest bardzo daleko. Miałem nawet myśl, żeby dotrzeć aż do Sao Luis, ale to by oznaczało jakieś 40 godzin więcej w samochodzie. Drugi pomysł to dojazd do Recife oraz kamienia Inga, który też odpadł z uwagi na długą drogę. Stanęło na jeździe w linii prostej do miejscowości o nazwie
Piranhas, położonej w stanie Alagoas nad brzegiem rzeki Sao Francisco. Piranhas (dobrze się domyślacie, nazwa faktycznie wzięła się od piranii) to dość popularna miejscowość turystyczna, choć w zasadzie wyłącznie wśród Brazylijczyków. My jednak zatrzymaliśmy się tylko na noc, w dalszej drodze oglądając
zaporę Xingu, jedną z największych w obu Amerykach.
Kilka godzin drogi dalej leży niewielkie miasteczko
São Cristóvão, jedno z najstarszych osiedli w Brazylii, datowane na 1590 r. Osobliwością São Cristóvão jest wpisany na listę UNESCO
Plac São Francisco z historycznymi konwentami. Tutaj po raz pierwszy realnie ucierpieliśmy z powodu pandemii, bo Konwent Św. Franciszka oraz okoliczne muzea były pozamykane. I o ile do tej pory nie mogłem narzekać na brazylijską listę UNESCO, tym razem uważam (i nie ja jeden), że ten wpis jest totalnie do kitu i niepotrzebny. W Brazylii są dziesiątki lepiej zachowanych centrów miast, a tutaj wpisano nawet nie centrum, ale pojedynczy plac. Całe szczęście, że São Cristóvão było po drodze, jakby trzebabyło tam jechać tak daleko, jak do Serra de Capivara, rodzina by mnie chyba zdjęła z funkcji kapitana ;-)
Trzeba było jechać dalej, a kolejnym, tym razem dłuższym przystankiem był
Salwador. Przebijanie się przez przedmieścia brazylijskich dużych miast to jedno z mniej przyjemnych doświadczeń podczas tej podróży, a Salwador jest tak położony, że jadąc lądem do ścisłego centrum trzeba przejechać kilkanaście kilometrów tkanki miejskiej. Nic dziwnego, skoro prowadzą do niego w zasadzie tylko dwie główne drogi plus przeprawa promowa. W samym mieście, szczególnie na Avenida Oceanica, korki były mniejsze niż na dojeździe.
Salwador cieszy się opinią jednego z najbardziej żywych miast Brazylii, takiego, w którym najbardziej czuć afrykańskie pochodzenie mieszkańców. I rzeczywiście, chodząc po ulicach po południu mogliśmy to potwierdzić – okolice stacji metra Lapa, gdzie mieliśmy hotel, to jeden wielki bazar, mocno w afrykańskim stylu. Ludzi było pełno i trzeba było trzymać dzieci za rękę, żeby w tym rozgardiaszu się nie pogubiły.
Zwiedzanie Salwadoru wieczorem miało niezaprzeczalnie jeden wielki plus – wszystkie słynne kościoły były w tym czasie otwarte na wieczorne msze. Tym sposobem zwiedziliśmy dwa słynne zabytki –
Igreja Nossa Senhora da Piedade i
Nossa Senhora da Lapa, z czego szczególnie ten drugi prezentuje się bardzo okazale. Cechą charakterystyczną widzianych kościołów były piękne malowane sufity.
Powinniśmy rozszerzyć naszą wycieczkę o inne kościoły, ale przerzuciliśmy to na kolejny dzień i był to duży błąd – otwarty był tylko kościół
Nossa Senhora do Conceicao da Praia w Dolnym Mieście. Pozostałe, w tym słynny Konwent św. Franciszka czy Santa Clara do Desterro, były zamknięte. Zrobiliśmy sobie jednak porządny spacer po ulicach Salwadoru, dochodząc zarówno do Dolnego Miasta ze wspaniałymi widokami na Zatokę Wszystkich Świętych, jak i do Górnego Miasta z dystryktem
Pelourinho. Drogę między Dolnym a Górnym Miastem pokonaliśmy na piechotę, choć tego nie polecam – przechodzi się przez mocno podejrzaną okolicę i nie ma żadnych spektakularnych widoków. Lepiej za parę groszy przejechać windą, będącą zresztą jednym z symboli miasta.
O ile dystrykt Pelourinho jest w 100% odnowiony i prezentuje się wspaniale, to tylko maleńka część Salwadoru. Wystarczy odejść od niego na 200 metrów, żeby zobaczyć zupełnie inne miasto, z odrapanymi czy wręcz zrujnowanymi budynkami, plątaniną kabli i ogólnym nieporządkiem. Żeby było jasne – nie czuliśmy tam żadnego niebezpieczeństwa, ale w takiej okolicy można poczuć się nieco nieswojo. Koniec końców, to trochę smutne, że w tak ogromnym mieście naprawdę przyjemna dla oka jest tylko niewielka część jego centrum. Cóż, wygląda na to, że najmocniejszą stroną Brazylii z perspektywy turysty jest wspaniała przyroda i małe miasteczka, nie wielkie miasta.