Planując trasę miałem niezłą zagwozdkę, bo po zobaczeniu Chapada dos Veadeiros znaleźliśmy się w punkcie, z którego wszędzie jest bardzo daleko. Do najbliższej znanej atrakcji – Parku Narodowego Chapada Diamantina, było 1000 km i 13 godzin jazdy.
Ale jak szaleć to szaleć - postanowiłem skoczyć na jeszcze głębszą wodę i wybrać się w miejsce, gdzie turystów spoza Brazylii niemal się nie spotyka. Mowa o
Parku Narodowym Serra da Capivara, najrzadziej odwiedzanym miejscu na liście UNESCO w Brazylii. Do tego parku było jeszcze nieco dalej – 1300 km i 18 godzin jazdy. Pokonaliśmy ten dystans znacznie szybciej, w granicach 15 godzin w aucie, po drodze zatrzymując się na nocleg w Barreiras.
Sama droga była bardzo malownicza. Początek w stanie Goias to jazda wśród wzgórz cerrado. Przy wjeździe do stanu Tocantins wzgórza zmieniły się w wyższe, bardziej dzikie i postrzępione góry. Do rolnictwa nadawały się wyłącznie jako łąki. Trwało to przez jakieś 100 kilometrów, gdy dojechaliśmy do granicy stanu i nagle krajobraz zmienił się diametralnie. Skończyły się góry i zaczęły wielkie równiny, pokryte liczącymi setki, jeśli nie tysiące hektarów polami, obrabianymi przez ogromne maszyny rolnicze. Centrum tego rolniczego regionu znajduje się w Luis Eduardo Magalhaes.
Po noclegu w Barreiras wjechaliśmy na drogę krajową 135 i GPS pokazał drugi najdłuższy prosty odcinek w mojej historii jako kierowcy – najbliższy skręt za 581 km. Rekord należy do Omanu, gdy jechałem z
Nizwy do Salali – tam GPS oznajmił, że mam skręcić w lewo za 975 kilometrów. W stanie Piaui można było zapomnieć o wielkopowierzchniowym rolnictwie – klimat zmienił się w bardzo suchy, prawie półpustynny.
Wcześniej zarezerwowałem nocleg w
Coronel Jose Dias i zostałem zaskoczony, bo właściciel napisał do mnie po angielsku. Przestałem się dziwić gdy okazało się, że jest Niemcem od dawna żyjącym w Brazylii. Przekazał mi za to, że w tej małej miejscowości jest polski ksiądz! Od razu napisałem na podany numer whatsapp i nawiązaliśmy kontakt. Ksiądz nazywa się
Mirosław Rietz, pochodzi z Gdyni Orłowa, 30 lat pracuje w Brazylii, a w ciągu jego już 4-letniego pobytu w Coronel Jose Dias tylko raz widział turystów z Polski, gdy odwiedzał go znajomy ksiądz z kolegami. Zdziwił się więc niemało widząc w tym wygwizdowie polską rodzinę, w dodatku z małymi dziećmi. Ksiądz Mirosław (albo Padre Miro, jak go tu nazywają) to dusza człowiek, a więc zaprzyjaźniliśmy się niemal od razu. W społeczności jest bardzo lubiany, żyje bardzo skromnie (sami widzieliśmy!), koordynuje działania dobroczynne, zajmuje się młodzieżą. Współpracujące z nim zakonnice prowadzą w parafii coś w rodzaju przedszkola.
Z Padre Miro spędziliśmy dużo czasu, objechaliśmy okolicę i poszliśmy na odprawianą przez niego mszę, którą specjalnie dla nas poprowadził po portugalsku i polsku. Co więcej, zapowiedział, że następnego dnia odwiedzimy miejscowego biskupa, też zresztą z Polski. I rzeczywiście, zjedliśmy podwieczorek u biskupa diecezji Sao Raimundo Nonato
Edwarda Zielskiego!
Biskup Zielski, choć włada diecezją liczącą prawie 40 tys. km² i 180 tys. wiernych, ma w kurii tylko jednego pracownika, a sama diecezja liczy zaledwie 24 księży. Przyjął nas bardzo serdecznie, a Adam objadł się lodami za cały tydzień. Po raz kolejny (wcześniej na dalekiej Syberii) przekonałem się, że duchowni pracujący na misjach to zwykle osobowości dużo bardziej otwarte i wyluzowane niż ci, którzy pozostają w kraju.
Poza integracją z rodakami odwiedziliśmy nasz główny cel przyjazdu do południowego Piaui, czyli Serra da Capivara. Wcześniej załatwiłem sobie przewodnika, który miał mówić po angielsku, ale w międzyczasie się okazało, że wcale nie mówi. Z pomocą ks. Mirka znaleźliśmy na szczęście przewodnika, który trochę mówi po angielsku i z rana udaliśmy się na zwiedzanie.
W parku odkryto najstarsze w obu Amerykach (mające nawet 26 tys. lat) rysunki naskalne o wspaniałej jakości. Rysunki prezentują nie tylko standardowe sceny polowań czy zwierząt, ale również rozrywki takie jak taniec, gimnastyka czy seks - jednym z symboli parku jest rysunek całującej się pary. Wszystko to we wspaniałej scenerii, wraz z innym symbolem parku - skałą Pedra Furada z dziurą w środku. Nie brakuje też zwierząt, głównie gryzoni, których nazwy już nie pamiętam, kapibar (od nich wzięła się nazwa parku) i różnorakiego ptactwa. Ku uciesze dzieci znaleźliśmy też skórę węża (a w drodze do Coronel Jose Dias jednego długaśnego węża przejechałem). Koniec końców, uznaję Serra da Capivara za najlepsze widzianym przeze mnie miejsce z rysunkami naskalnymi i absolutnie nie żałuję, że jechaliśmy tak daleko, żeby je zobaczyć.
Jak już wcześniej wspomniałem, turystów zagranicznych w Serra da Capivara niemal nie ma, ale wśród Brazylijczyków miejsce jest popularne. W czasach przed pandemią przyjeżdżało tam na przykład wiele wycieczek szkolnych. Miejsce jest dobrze przygotowane, jest trochę miejsc noclegowych, funkcjonuje też spora wytwórnia ceramiki z motywami z rysunków skalnych.