Przed 1956 r. nie było tu jeszcze niczego. Oprócz idei. Idei lewicowego prezydenta Juscelino Kubitschka oraz czołowych architektów świata, aby zbudować miasto idealne, a przy okazji ożywić ciągle niezbyt rozwinięty interior Brazylii.
Chyba żaden kraj nie nadawał się na takie zadanie lepiej, niż Brazylia. Po pierwsze, dysproporcje w rozwoju wybrzeża i wnętrza kraju były wtedy ogromne. Po drugie, to z Brazylii pochodzili ci najwybitniejsi architekci, mający wizję, wiedzę i doświadczenie potrzebne do realizacji tak ambitnego projektu. Wydaje się też, że w kraju był od dłuższego czasu klimat pozwalający na realizację takich śmiałych, utopijnych założeń. Może jeszcze Związek Radziecki by się nadawał, ale im chyba dość było dobrowolnych (w 1918 r.) oraz przymusowych (w 1941 r.) przeniesień stolicy ;-)
Architekci wzięli się więc za planowanie. Za całość koncepcji był odpowiedzialny Lucio Costa, najważniejsze budynki zaprojektował jego były uczeń Oscar Niemeyer, a architekturą krajobrazu zajął się Roberto Burle Marx, nie zapominając o setkach innych. Wyobrażam sobie ich zachwyt – niewielu architektów w historii miało tak wielkie pole do popisu, mogąc rozpuścić wodze wyobraźni w sposób niemal nieograniczony.
Panowie nie poprzestali na skopiowaniu rozwiązań znanych wcześniej i stworzyli miasto nawet nie na miarę swoich czasów, ale czasów, które miały dopiero nadejść (złośliwi mogą twierdzić, że ciągle nie nadeszły). Miasto zbudowano na planie lecącego kondora czy też samolotu, gdzie wzdłuż skrzydeł ulokowano dzielnice mieszkaniowe, a w korpusie budynki użyteczności publicznej. Na szczycie tegoż korpusu - głowie kondora czy też dziobie samolotu - znalazł się
Plac Trzech Władz (Praça dos Três Poderes), z siedzibą Kongresu, Pałacem Prezydenckim oraz gmachem Sądu Najwyższego. Do wypoczynku służyć miało sztuczne jezioro Paranoa oraz Park Narodowy Brasilia, fragment prawdziwego lasu deszczowego zaledwie kilka kilometrów od centrum. W mieście wszystko miało swój porządek i plan, dzielnice mieszkaniowe były budowane w sposób identyczny. Ale najważniejsze, że miasto zbudowano z myślą o ruchu samochodowym, trochę zapominając o potrzebach pieszych – w latach 50-tych XX w. była to ekstrawagancja czy też wyraz nadmiernego optymizmu, bo nawet dziś wiemy, że nie da się oprzeć transportu tylko na ruchu samochodowym.
Jako, że przyjechaliśmy do Brasilii samochodem, możemy potwierdzić, że dla samochodziarzy miasto nadaje się idealnie. Jedynym minusem były wprawdzie szerokie, ale niemal ciągle zakorkowane aleje wjazdowe, na których ruch uspokajały dziesiątki fotoradarów. W ogóle Brasilia zdaje się potwierdzać twierdzenie, że niezależnie jak szerokie wybudujesz ulice, w pewnym momencie i tak się zakorkują.
Szerokimi alejami można dojechać również do centrum, nie kłopocząc się specjalnie o parkowanie – w ich środku jest multum miejsc parkingowych. Dość powiedzieć, że parkując kilka razy w różnych miejscach miasta nie dość, że błyskawicznie znajdowałem miejsce, ale nawet nie zapłaciłem ani centavo za parking.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od miejsca nietypowego, wielkiej białej piramidy będącej gmachem
Świątyni Dobrej Woli (Templo da Boa Vontade), ekumenicznej świątyni służącej wszystkim religiom. Jak czytamy w poświęconej miejscu broszurze: Jest przede wszystkim wyrazem dążenia do upowszechnienia i zniesienia ograniczeń w ruchach ekumenicznych, a nadrzędnym celem jego istnienia jest braterstwo pomiędzy Istotami Ziemskimi i Niebiańskimi wszelkiego pochodzenia, hołdującymi różnym filozofiom, wyznającymi różne religie, popierającymi różne opcje polityczne, a nawet ateistami czy materialistami. Spragnieni dalszej wiedzy na temat świątyni mogą jej zaczerpnąć z oficjalnej broszury w języku polskim dostępnej tutaj:
https://www.boavontade.com/sites/default/files/content-type-documents/folder-tbv-polones.pdf
Na miejsce nie wolno wchodzić w szortach, ale przemili strażnicy bezpłatnie udostępnili długie spodnie oraz spódnicę. Podłoga ułożona jest w formie ślimaka, z czarnymi i białymi polami. Odwiedzającym zaleca się, aby przeszli w skupieniu po czarnych polach w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara aż do środka, po czym wrócili po białych polach zgodnie z ruchami wskazówek zegara. Miejsce jest zdumiewającym konglomeratem głównych religii, a w świątynnym sklepiku można kupić różne amulety, kryształy, ale też symbole muzułmańskie, chrześcijańskie hinduistyczne czy nawet bóstw starożytnego Egiptu.
Kolejna odwiedzana przez nas świątynia nie była ekumeniczna, ale z uwagi na jej sławę na pewno odwiedziło ją wielu niechrześcijan. Mowa o jednym z najsłynniejszych zabytków Brasilii –
Sanktuarium Dom Bosco. Ponoć patron świątyni, św. Jan Bosko, pod koniec XIX w. miał sen, w którym widział wielkie nowoczesne miasto… a lokalizacją mogłoby odpowiadać dzisiejszej Brasilii. Przepowiednia okazała się samospełniająca - prezydent Juscelino Kubitschek znał proroctwo św. Jana Bosko i między innymi dlatego kazał usytuować Brasilię tam, gdzie jest obecnie. A Jan Bosko doczekał się w mieście swoich snów świątyni pod jego patronatem, jakiej nie widział świat.
Po Sanktuarium Dom Bosco przyszedł czas na crème de la crème naszej wizyty, czyli
Esplanada dos Ministerios oraz Praça dos Três Poderes. Niestety, te piękne budynki były tym razem zamknięte dla zwiedzających, więc mogliśmy je podziwiać jedynie z zewnątrz, parkując zwykle na skrajnym pasie 8-pasmowej esplanady. Kilka razy musieliśmy ją przekroczyć jako piesi, co było wyczynem dość trudnym – mieliśmy do wyboru albo naginać do najbliższych (czytaj – oddalonych o co najmniej pół kilometra) pasów ze światłami, albo liczyć na szczęście przy zmianie świateł. To naprawdę nie jest miasto dla pieszych. Ale pod wszelkimi innymi względami zachwyca i nie ma odpowiednika gdzie indziej na świecie.