____
Wracam do relacji po dłuższej przerwie, spowodowanej... kolejną podróżą. Będzie więc sporo do opisywania, akurat na czasy, gdy za dużo wyjazdów wśród geoblogowiczów raczej nie będzie. Ja też nie zamierzam, przynajmniej dopóki nie skończę wszystkich zaległych relacji ;-)
____
Po opuszczeniu Belo Horizonte wkroczyliśmy na terytoria, które turyści zagraniczni eksplorują bardzo rzadko i przez następny tydzień tylko raz, w Brasilii, powróciliśmy na standardowy turystyczny szlak. Rozpoczęliśmy od
Diamantiny, po drodze znowu przez kilkadziesiąt kilometrów jadąc po drogach gruntowych. Zacząłem te drogi nawet lubić, bo jechałem po nich znacznie szybciej niż przewiduje Google Maps i w rezultacie przewidywany czas jazdy skracał się bardzo mocno.
Diamantina to początek Złotego Szlaku, i choć wydobywano tu również złoto, znana jest przede wszystkim, jak wskazuje nazwa, z wydobycia diamentów. Szkoda, że dokumentujące najlepsze czasy Diamantiny muzeum diamentów w czasie naszej wizyty było zamknięte. Bez tego dla laika Diamantina jest po prostu kolejnym bardzo ładnym kolonialnym miasteczkiem. Swoją drogą Brazylii należy się ogromny plus za tak kompleksową ochronę swojego dziedzictwa – widziane przez nas miasteczka były dobrze utrzymane i popularne jako miejscowe atrakcje turystyczne. Jak widać, turyści zagraniczni nie są tam wszędzie niezbędni, bo wystarcza popyt ze strony miejscowych.
Mój pierwotny plan przewidywał zwiedzenie jednego z najpiękniejszych parków narodowych Brazylii
Cavernas do Peruaçu. Park znany jest z ogromnych krasowych jaskiń, kanionów i tego typu atrakcji i jestem przekonany, że gdyby był gdzieś w Europie, każdy przewodnik wymieniałby go wśród must see w każdym kraju. A w Brazylii (ba, nawet w stanie Minas Gerais) nie każdy o nim słyszał, nie mówiąc o turystach zagranicznych. Bo trzeba przyznać, że park jest położony mocno na uboczu – z Belo Horizonte trzeba tam jechać 10 godzin, z Brasilii 8 godzin, a od najbliższego lotniska w Montes Claros dzieli go jeszcze 4 i pół godziny jazdy. Niestety, i nam nie było dane zobaczyć tych pięknych jaskiń. Park Cavernas do Peruaçu, jako jeden z nielicznych, jest zamknięty od czasu ogłoszenia w Brazylii stanu pandemii. Dobrze, że sprawdziłem to zanim ruszyliśmy w drogę, zaoszczędziło to nam co najmniej 10 godzin w samochodzie.
Wobec takiego obrotu sprawy trzeba było wdrożyć plan B i jechać prosto do stanu Goias. Do tej pory aż tak mocno nie odczuwaliśmy ogromu kraju, a odcinki, poza tym z pomyloną drogą, nie przekraczały 4-5 godzin. Ale to miało się mocno zmienić, bo odległość między Diamantiną a miasteczkiem
Goias to 1000 km, na które trzeba było przeznaczyć 13 godzin jazdy. Zjedliśmy tego słonia w dwóch kawałkach, po pierwszym dniu zatrzymując się w Tres Marias, tuż przy głównej drodze BR-040 z Rio de Janeiro do Brasilii. Następnego dnia, szybciej niż Google Maps przewiduje, zameldowaliśmy się w Goias, ostatecznie pokonując trasę w jakieś 11 i pół godziny. Po przejściu intensywnego deszczu (końcówka listopada to w końcu początek brazylijskiej pory deszczowej), zanim poszliśmy do hotelu udało nam się jeszcze przejść po uliczkach Goias. Goias to najbardziej oddalone na zachód znane kolonialne miasteczko w Brazylii, wpisane na listę UNESCO. Dziś liczy zaledwie trochę ponad 20 tys. mieszkańców, ale do 1937 r. było stolicą stanu Goias, który, choć na mapie dość niepozorny, w rzeczywistości ma powierzchnię 341 tys. km², czyli więcej niż Polska. Może to z powodu pogody, ale ze wszystkich kolonialnych miasteczek Goias spodobało się nam najmniej. W odróżnieniu od samego stanu Goias, który w całokształcie okazał się chyba najfajniejszy ze wszystkich odwiedzonych. Ale o tym w kolejnych częściach.
Wracając w stronę Brasilii wybrałem inną niż poprzednio drogę, przez kolejne kolonialne miasteczko
Pirenopolis. Ta zmiana trasy to był strzał w dziesiątkę! Choć częściowo droga znowu się zrobiła gruntowa, byliśmy już przecież off-roadowymi weteranami. A wszelkie trudy wynagrodziło nam samo miasteczko Pirenopolis, które jednogłośnie mianowaliśmy najprzyjemniejszym ze wszystkich oglądanych. Zresztą zobaczcie sami.
Jakby tego było mało, niedaleko za Pirenopolis zerknąłem na prawo i oniemiałem. Z drogi roztaczał się widok na jeden z najładniejszych wodospadów, jakie widzieliśmy do tej pory. Sprawdziłem potem, że oglądaliśmy wysoki na 50 m i bardzo piękny wodospad
Salto de Corumba. Taka jest Brazylia, na przyrodnicze czy kulturowe perełki można trafić zupełnie przypadkiem.