Lot z Santiago do Mendozy trwał trochę ponad pół godziny – wystarczyło przelecieć Andy, tuż obok doskonale widocznego najwyższego szczytu Ameryki Południowej –
Aconcagui. Pobyt w Argentynie zaczął się o wiele przyjemniej, niż w Chile. Samochód wynajęliśmy bezproblemowo, choć nieco większy problem miałem z kartą SIM. Na lotnisku nie można było jej kupić i choć oferował ją prawie każdy kiosk w mieście – problem w tym, że nie posiadając argentyńskiego dowodu osobistego (nazywanego tutaj DNI) – nie można takiej karty zarejestrować. Teoretycznie jeden z operatorów oferował rejestrację dla cudzoziemców przez Internet, ale formularz nie działał. Ostatecznie kupiłem i zarejestrowałem kartę po dwóch dniach bezpośrednio w salonie – na szczęście ceny pakietów (w tym roamingu) w Argentynie są bardzo przystępne, znacznie niższe niż rok wcześniej w Meksyku.
W Mendozie zatrzymaliśmy się tylko na noc, by nazajutrz ruszyć dalej. Dystanse w Argentynie są ogromne, więc do pierwszej atrakcji trzeba było jechać aż pięć godzin – i to po niezbyt dobrej drodze. Prowincja Mendoza, mimo swojej winiarskiej sławy, drogi ma średnie – w kolejnych prowincjach było z tym – na szczęście dla nas - zdecydowanie lepiej. A przecież podróżowaliśmy jedną z najsłynniejszych dróg świata –
Ruta Nacional 40, biegnącą wzdłuż Andów od samego południa kraju aż do granicy z Boliwią.
Po długiej drodze czekała nas jednak nie lada atrakcja – wpisany na listę UNESCO
Park Prowincjonalny Ischigualasto, nazywany również
Doliną Księżycową z powodu fantazyjnych formacji skalnych, przypominających nieco krajobraz księżycowy. Park można na dobrą sprawę podziwiać przejeżdżając drogą nr 150 z San Jose de Jachal do Baldecitos, ale zdecydowanie lepiej zrobić to po bożemu, kupując wycieczkę. Z konieczności dostaliśmy okrojoną trasę (bileterka tłumaczyła coś o ćwiczeniach wojskowych), którą musieliśmy w kolumnie aut pokonywać własnym samochodem, zatrzymując się przy najciekawszych miejscach. Było co oglądać – choć nie mieliśmy możliwości podjechać pod sam słynny czerwony klif
Las Coloradas, widzieliśmy go dobrze z dystansu, podobnie jak uformowanego przez wiatr
Sfinksa. W parku znajdują się też niemal idealnie okrągłe, wyrzeźbione przez wiatr i erozję kamienie, wyglądające jak średniowieczne kule armatnie. Wreszcie Ischigualasto znany jest również ze swoich pozostałości dinozaurów i skamieniałości – odbitą w skale paproć można podziwiać na jednym z punktów widokowych. A po parku spacerują sobie lamy… czego więcej potrzeba na dobry początek podróży?