Pierwszym punktem trzeciego dnia były
rzymskie łaźnie w Sarikaya, jeden z najlepiej zachowanych rzymskich zabytków w Turcji. Po łaźniach spodziewałem się sporo, zdjęcia w Internecie były bardzo zachęcające, ale na miejscu okazało się, że kompleks jest dość mały, w dodatku położony w samym centrum miasteczka Sarikaya – ciężko było wykadrować zdjęcie, żeby nie znalazły się na nim młodsze o 2000 lat budynki. Żałowaliśmy trochę, że przyjechaliśmy tam z rana, bo łaźnie wyglądają szczególnie ładnie wieczorem, kiedy światło z iluminacji odbija się od lustra wody. Mimo wszystko nie była to kompletna strata czasu, łaźnie stanowią przyjemny dla oka widok. Podobno woda cały czas naturalnie się tam gotuje, a temperatura wody używanej na powierzchni to 45 stopni.
Po Sarikayi przyszedł czas na coś, co miało być numerem jeden całej wycieczki i, zdaniem wielu, atrakcją numerem jeden w całej Turcji. Mowa oczywiście o Kapadocji, jej skalnych formacjach, kościołach i podziemnych miastach. Kapadocja jest niezmiernie popularna i niestety, mimo niewątpliwego piękna, odbiór miejsca (mowa o parku narodowym
Göreme, w innych lokalizacjach było o niebo lepiej) zakłóciły nam dzikie wprost tłumy turystów, głównie miejscowych i chińskich. Obie grupy zachowują się, delikatnie mówiąc, mało odpowiednio, robiąc tysiące selfie w najmniej odpowiednich miejscach. Zauważyliśmy też tendencję ubierania się kobiet w pełnym makijażu niemalże w suknie balowe i szpilki (strój raczej niezbyt wygodny do łażenia po skałach), żeby w co ładniejszych miejscach robić zdjęcia w wystudiowanych pozach.
Kapadocja z pewnością zrobiłaby na nas piorunujące wrażenie, gdybyśmy kilka miesięcy wcześniej nie zwiedzili Iranu i tamtejszej Kapadocji w miniaturze – wioski
Kandovan nieopodal Tebrizu, a wcześniej
Maymandu niedaleko Jazdu. Kapadocja jest znacznie większa i bardziej spektakularna, choć w wioskach irańskich było zdecydowanie mniej komercji. Należy jednak oddać Kapadocji sprawiedliwość – niektóre kościoły wyglądały wspaniale, a widziane przez nas dwa podziemne miasta –
Kaymakli i
Dernikuyiu – zostały przez nasze dzieci okrzyknięte atrakcją numer jeden całego wyjazdu. Adaś narysował swoje wyobrażenie Kaymakli jako atrakcji dnia.
W międzyczasie zwiedziliśmy też znaną wioskę
Ortahisar z charakterystyczną twierdzą na samotnej skale górującej nad miastem. Twierdza wygląda spektakularnie, ale na miejscu czekał nas zawód – można się wspiąć mniej więcej do połowy, a z uwagi na strome schody wstęp dla dzieci poniżej 10 lat jest zabroniony. Niby trochę racji w tym jest, ale podobnych restrykcji nie było choćby w lankijskiej
Sigiriji, która ma równie strome, a znacznie dłuższe podejście – i nasze dzieci pokonały je bez problemu.