Po przystawce w postaci średnio zachęcającego Niamey przyszła pora na danie główne. Najważniejszym punktem naszej podróży miał być
Agadez, miasto-legenda wewnątrz Sahary. Niewiele jest na właściwej Saharze prawdziwie dużych miast, a Agadez miał zawsze szczególne znaczenie – tu krzyżowały się szlaki handlowe z południa na północ i ze wschodu na zachód pustyni. Agadez był zawsze traktowany przez Tuaregów jako ich stolica i obok algierskiego Tamanrassetu ciągle jest ich najważniejszym miastem.
Atrakcyjność turystyczna Agadezu wzrosła w latach 80-tych ubiegłego stulecia, wraz ze wzrostem popularności Rajdu Paryż – Dakar. Jeszcze na początku XXI w. każdy szanujący się globtroter eksplorujący Zachodnią Afrykę zatrzymywał się w Agadezie, zaglądając przy okazji do Parku Narodowego Tenere i gór Air. Air France utrzymywał regularne loty rejsowe do Agadezu z francuskich miast, w mieście działały hotele i agencje turystyczne oferujące doświadczenie prawdziwej pustyni. Potem jednak przyszły do regionu znacznie gorsze czasy.
W 2007 r. wybuchła w regionie kolejna już rebelia Tuaregów, destabilizując prowincję i pociągając za sobą kilkaset ofiar śmiertelnych. Wprawdzie w 2009 r. udało się zawrzeć pokój (z niemałym udziałem Kaddafiego jako mediatora), ale wkrótce później do mieszanki doszła Al-Kajda i Boko Haram, a sytuacja w sąsiednich Mauretanii, Libii i Czadzie uległa drastycznemu pogorszeniu. W samym Nigrze było lepiej, ale też wystarczająco niebezpiecznie, żeby nie wychylać się poza Niamey i południe kraju. Turyści opuścili Agadez na długo.
Obecnie sytuacja w Agadezie wraca powoli do normy, ale wszystkie chyba zachodnie ministerstwa ciągle oznaczają cały region jako czerwony i zalecają całkowitą rezygnację z podróży. Niemniej jednak wystarczyło poszperać głębiej i okazało się, że Niger Airlines mają regularne loty z Niamey do Agadezu. Biletów póki co nie można kupić online, ale mieliśmy sprawdzonego lokalnego fixera, który zrobił to za nas. Dla zainteresowanych podaję namiar – Junior, a właściwie Abdelaziz – cisseabdelaziz32@gmail.com, tel. +22797354998, absolutnie uczciwy i godny polecenia . Bilet na trasie Niamey – Agadez i Agadez – Zinder kosztował w sumie około 330 euro za osobę. Lecieliśmy Fokkerem 50 wyleasingowanym wraz z załogą od Palestinian Airlines.
W Agadezie spodziewaliśmy się raczej spartańskich warunków. Mieliśmy zamówiony hotel
Auberge d'Azel, prowadzony przez małżeństwo francusko-nigerskie. Hotel okazał się prawdziwą perełką, z doskonałą kuchnią, wielkimi pokojami i dobrze działającym wifi. Wszystko w przyzwoitych cenach – płaciłem koło 50 euro za noc.
Absolutną perełką okazał się z pewnością sam Agadez. Samo miasto, w zgodnej opinii wszystkich miejscowych, jest bardzo bezpieczne, stąd też mogliśmy swobodnie chodzić po ulicach i obserwować lokalne życie.
Historyczne centrum Agadezu zostało w 2013 r. wpisane na listę UNESCO, głównie za swoją unikalną, w dużej mierze nienaruszoną od wieków zabudowę z gliny i suszonej cegły. Centrum jest faktycznie bardzo ładne, wiele budynków jest gruntownie odrestaurowanych z pomocą funduszy krajów Zachodniej Europy. Atrakcją numer jeden jest
Wielki Meczet z najwyższym na świecie minaretem zrobionym z gliny i suszonej cegły. Na minaret można wejść, ale wszyscy z BMI powyżej 30 mogą mieć poważne problemy z przeciśnięciem się przez wąskie schody. Mimo ciasnoty warto, bo z góry można podziwiać najlepszą panoramę Agadezu.
Koło meczetu można kupić legalne i niezbyt legalne pamiątki – np. zęby dinozaurów, których faktycznie sporo odnajduje się w okolicy. Nie wiem, czy były prawdziwe, nie jestem zainteresowany takimi suwenirami.
W opinii większych ode mnie znawców (a w grupie mieliśmy prawdziwych koneserów Zachodniej Afryki) Agadez prezentuje się znacznie lepiej niż większość miast w tym regionie świata, lata świetlne przed np. Timbuktu. Moje wrażenie też było bardzo dobre, tym bardziej, że otaczali nas przyjaźni i uśmiechnięci ludzie. Dla okolicznej dzieciarni byliśmy niemałą atrakcją, zresztą z wzajemnością.
Szczególnie zainteresował mnie ręczny wózek pchany przez dwójkę nastolatków, pokryty skórami i rogami. Chłopaki byli kimś w rodzaju szamanów-uzdrowicieli oferujących swoje usługi mieszkańcom. Islam islamem, ale lokalne wierzenia trzymają się mocno…