Po piekielnej jeździe przez góry nad ranem dotarliśmy wreszcie do
Oaxaki. Miasto, choć niezbyt duże, jest stolicą stanu i jest uważane za jedną z kulturalnych stolic całego kraju. Oaxaca była trzecim widzianym przez nas historycznym centrum, ale pierwszym niezwiązanym z wodą. W ogóle meksykańskie centra jakby omijały rzeki i chyba w żadnym z nich rzeka nie stanowi centralnego punktu.
Co można szczególnego powiedzieć o Oaxace? Historyczne centrum jest bardzo ładne, choć niewielkie. Najbardziej reprezentacyjne kwartały ulic są pięknie odnowione, a centrum bardzo mocno przypomina miasteczka europejskie, zwłaszcza te z Półwyspu Iberyjskiego. Kawałek dalej nie jest już tak różowo i domy wymagają renowacji, ale całościowo to miasto ma swoją duszę. Meksykanie stanęli na wysokości zadania i zadbali o ład przestrzenny dużo bardziej, niż my u siebie. Najbardziej charakterystycznym punktem jest
kościół św. Dominika, kapiący od złota i kunsztownych rzeźbień. Trzeba przyznać, że choć Hiszpanie wywieźli do ojczyzny wiele ton złota, całkiem sporo go też pozostawili, szczególnie w kościołach.
W dwie godziny obeszliśmy centrum Oaxaki wzdłuż i wszerz i skierowaliśmy się trochę na wschód, do stanowiska archeologicznego
Yagul. Niewiele dobrego da się powiedzieć o samym miejscu i był to najmniej ciekawy wpis na listę UNESCO widziany przez nas w Meksyku. Trochę w tym naszej winy, bo żeby poprawie zwiedzić
Yagul i Mitlę, należy obejrzeć okoliczne jaskinie. Nie jest to proste – przewodnika znaleźć ciężko, droga jest trudna i dla małych dzieci mogła się okazać niemożliwa. Ale same jaskinie są ponoć jednym z najważniejszych pomników udomowienia zwierząt w Ameryce Środkowej i jako takie zasługują na uznanie. My tym razem zadowoliliśmy się ruinami Yagul, też będącymi częścią wpisu, ale – przynajmniej jak na meksykańskie ruiny – nie powaliły na kolana.
Uwaga – choć wpis na listę UNESCO ma nazwę „Yagul i Mitla”, stanowisko archeologiczne w Mitli do niego nie należy! Żeby „poprawnie” zaliczyć ten wpis, należy zwiedzić ruiny w Yagul, jaskinie w Mitli, a oczywiście najlepiej wszystkie te miejsca!
Za to powaliło nas na kolana ogromne, gigantycznych rozmiarów drzewo – cypryśnik meksykański, rosnący sobie od dwóch tysięcy lat pomiędzy Oaxaką i Yagul, w
Santa Maria del Tule. Drzewo ma obwód pnia ponad 30 metrów i jest uznawane za największe na świecie pod względem objętości. Prawda to czy nie, drzewo zobaczyć trzeba, uczciwie mówiąc z całego regionu Oaxaki stanowi chyba najbardziej godny zapamiętania obiekt.
Mniejsze, choć nie mniej ciekawe rośliny obserwowaliśmy podczas dalszej drogi. Przejeżdżaliśmy przez
Dolinę Tehuacan – Cuicatlan, bardziej znaną jako Kraina Kaktusa, najświeższy wpis na listę UNESCO w Meksyku. Kaktusy są piękne i bardzo fotogeniczne, ale sam rezerwat nie jest tak unikalny – podobne skupiska kaktusów na pustynnym i półpustynnym terenie widzieliśmy kilka razy, szczególnie w okolicach Zacatecas.
Pełen wrażeń dzień zakończyliśmy w
Puebla, naszym czwartym unescowym miejscu tego dnia. Puebla przywitała nas dużymi korkami i tradycyjnymi problemami z parkowaniem, ale dalej było tylko lepiej. Wprawdzie obrzeża historycznego centrum były nieco zbyt odrapane jak na mój gust, ale
Zocalo, centralny plac miasta, to już klasa światowa. Największe wrażenie zrobiła na nas miejscowa katedra, ogromny budynek, piękny z zewnątrz i w środku, ale i
Pasaje del Ayuntamiento i inne kościoły mocno od niej nie odstawały. Mimo, że byliśmy tam w środku tygodnia, centrum Puebli było niesamowicie zatłoczone, a w okolicznych knajpkach ciężko było znaleźć miejsce.