Centrum świata
Nazywanie jakiegokolwiek miejsca „centrum świata” jest zawsze umowne i najczęściej pachnie etnocentryzmem w skali kraju lub kręgu kulturowego. Weźmy taki Rzym – przez kilka wieków mógł być niewątpliwie nazywany najważniejszym miastem świata. Pod warunkiem, że jako świat rozumiemy basen Morza Śródziemnego czy szerzej Europę. Bo przecież Rzym był zupełnie nieznany dla cywilizacji chińskiej czy indyjskiej – w tamtych czasach nie tylko często bardziej zaawansowanych, ale i znacznie liczniejszych od swoich zachodnich odpowiedników.
A co powiemy o Ameryce? Nie byłoby dużą przesadą stwierdzenie, że przed jej tzw. odkryciem była światem samym w sobie. Na tym wielkim kontynencie (czy, jak kto woli, dwóch) powstawały i upadały ogromne imperia, zaawansowaniem cywilizacyjnym niekiedy przewyższające Stary Świat. Integracja między starymi „Amerykanami” nie była raczej zbyt duża i Inkowie z Peru nie znali się z Majami z Jukatanu, nie wspominając o Irokezach z północnych puszcz. Pamiętając o tym zastrzeżeniu można chyba bez większej przesady napisać, że przez długi czas centrum tego amerykańskiego świata było
Teotihuacan, miasto zbudowane – według legendy - przez olbrzymów, bo czy ludzie byliby zdolni wybudować tak wielkie piramidy?
Badacze uznają, że Teotihuacan było prawdziwym centrum politycznym i religijnym. Wierzono, że to właśnie tu powstał świat, powstało słońce i księżyc i nastąpiło oddzielenie światła od ciemności (czemuż by nie tutaj, na pewno Biblia nie jest sprzeczna, nie wymienia konkretnego miejsca boskich działań – biblijny Bóg spokojnie mógłby operować właśnie stąd). Tutaj ponoć wynaleziono kalendarz, używany przez wszystkie ludy na tym obszarze.
Teotihuacan jest łatwo dostępne ze stolicy Meksyku, stąd tłum turystów wcale nie dziwi. Aby uniknąć totalnego tłoku wybraliśmy się tam przed południem, ale już wtedy turystów było sporo. I choć wchodząc na Piramidy Słońca i Księżyca trzeba było iść w sporej kolejce, przeważnie nie było aż tak źle. W rankingu najbardziej zatłoczonych miejsc Meksyku Teotihuacan zajmuje drugie miejsce, daleko za liderem Chichen-Itza.
Inna jeszcze przyczyna każe wybierać poranne godziny zwiedzania – Teotihuacan to jedna wielka patelnia, cienia prawie tam nie ma, a choć meksykańskie słońce nie jest zimą aż tak groźne, po południu może się nieźle dać we znaki. Tym bardziej, że wejście na piramidy samo w sobie nie jest łatwe- schody są dość strome, a stopni wiele (Adaś jak zwykle je policzył, ale wyniku nie zapamiętaliśmy). Tym razem Martynka się poddała i większość czasu musiałem ją nieść na rękach.
_____
W Teotihuacan miałem małe święto – było to moje trzechsetne miejsce z listy UNESCO. W ostatnim czasie mocno przyspieszyłem ze zwiedzaniem miejsc z tej listy. Moje kamienie milowe to odpowiednio:
50 – nie pamiętam, coś w Zachodniej Europie w 2012
100 – Kanał Południowy we Francji – marzec 2014
150 – nie pamiętam, prawdopodobnie coś we Francji w listopadzie 2016
200 – uniwersytet w Coimbrze, Portugalia – czerwiec 2017
250 – Anuradhapura, Sri Lanka, lipiec 2018
I 300 w Teotihuacan, styczeń 2019.
Jak widać, pokonywanie kolejnych pięćdziesiątek zajmuje mi generalnie coraz mniej czasu. Oczywiście liczba dostępnych
hot spotów też się zmniejsza, ale w samej Europie zostało mi ich jeszcze całkiem sporo – m.in. pięćdziesiąt w Hiszpanii, dwadzieścia parę w UK i mniej więcej tyle samo w Skandynawii . Podróż meksykańską kończyłem z 316 na koncie i jak dobrze pójdzie, jeszcze w tym roku powinienem przekroczyć granicę 350 zwiedzonych miejsc. Z osiągnięciem 400 będzie trochę trudniej – musiałbym skupić się na Europie, czego na razie nie chcę, lub udać się do Chin, gdzie w samym Pekinie i okolicach można wzbogacić się o prawie 10 nowych miejsc.
Wracając do Teotihuacan, biorąc pod uwagę popularność miejsca dziwi fatalny stan dróg dojazdowych – przed samym starożytnym miastem są takie dziury, że trzeba naprawdę bardzo uważać na koła. W Teotihuacan straciłem drugą oponę – tym razem niewielkiemu uszkodzeniu uległa też felga. Wulkanizator dwoił się i troił, żeby z nowej opony nie uciekało powietrze, ale udało mu się tylko częściowo – w rezultacie raz-dwa dziennie musiałem podpompowywać jedno koło. Na szczęście w Meksyku nie ma z tym problemu – sprężarka jest przy każdym dystrybutorze paliwa.