W obliczu naszych wcześniejszych przygód drogowych może się to wydać zaskakujące, ale to właśnie pod koniec podróży jechaliśmy najtrudniejszą trasą. Była to droga z Ardabilu do
Masuleh w wersji najkrótszej, górskiej, czyli przez Chalchal i Szal. Ratował nas tylko fakt, że pokonywaliśmy ją w ciągu dnia, przez co nasz poziom stresu był znacznie niższy, niż w trasie Isfahan-Szusztar. Trzeba Irańczykom przyznać, że tym razem uczciwie zaznaczyli początek najgorszego, około 30-kilometrowego odcinka znakiem „Warning! Dangerous road”. I droga faktycznie była niebezpieczna, w dużej części pozbawiona asfaltu, pełna błota, przepływających w poprzek strumieni no i oczywiście serpentyn. Nie jestem w stanie stwierdzić, na jaką wysokość się wznieśliśmy, ale wydawało się znacznie powyżej 2000 m n.p.m. (mijany obok szczyt miał 3300 i nie odznaczał się szczególną wybitnością). Jedynym plusem były wspaniałe widoki, ale szczerze mówiąc, mieliśmy trochę dość drogowych przygód. Niestety nie było nam to dane, choć tego dnia zjechaliśmy na stałe z wysokich gór.
Naszym celem była niewielka wioska Masuleh, kandydat do wpisu na listę UNESCO w najbliższych latach. Wioska, leżąca na wysokości 1200 m n.p.m., jest położona na zboczu góry i sama ma różnicę poziomów przekraczającą 100 metrów. Wymusza to schodkową zabudowę – dachy budynków na jednym poziomie stanowią podwórko czy ogródek poziomu wyższego. Wszystkie domy zbudowane są w jednym, niezmienionym przez wiele lat, stylu, przez co Masuleh cieszy się popularnością jako żywy skansen. Z uwagi na niedużą odległość od dwóch dużych miast – Teheranu, a zwłaszcza Rasztu, Masuleh pełne jest lokalnych turystów. Nic więc dziwnego, że podczas święta Al-Arba'in mała wioska była maksymalnie zatłoczona. Dopiero pod koniec podróży dotarliśmy do miejsca, o którym mogliśmy powiedzieć, że jest oblegane przez turystów. Masuleh jest na nich przygotowane – w wiosce pełno jest knajpek, sklepików i warsztatów rękodzieła. W jednym z takich warsztatów zakupiliśmy Martynce ręcznie robioną, lokalną lalkę z włóczki. Maskotka kosztowała 100 tys. riali, czyli jakieś 3 zł. Radość dziecka – bezcenna. I jak tu nie kochać kraju, w którym można dokonywać takiej wymiany?
Masuleh to trzecia i ostatnia z wiosek-skansenów, które zwiedziliśmy podczas irańskiej podróży. Z całej tej trójki była najmniej spektakularna, ale i tak warta zwiedzenia. Tym bardziej, że zjeżdżając z Masuleh w stronę Rasztu mogliśmy obserwować totalną zmianę klimatu – po raz pierwszy było naprawdę zielono, a zbocza gór porastały normalne lasy. Zachodnia część prowincji Gilan to teren specyficzny, z największą w Iranie sumą opadów rocznych, i krajobrazowo jest bardzo podobna do południowej Francji, Włoch czy kontynentalnej Grecji.