Ostatnią noc spędziliśmy w Negombo, nietypowym dla Sri Lanki mieście z przeważającym udziałem katolików (i tu misyjna działalność Portugalczyków zrobiła, jak widać, swoje). Do Negombo turyści przyjeżdżają głównie poplażować – plaża jest faktycznie całkiem niezła, choć podczas naszego pobytu były tak wielkie fale, że niebezpiecznie było wchodzić do wody. Na plus Negombo można zapisać znacznie niższe ceny niż w Unawatunie na południowym wybrzeżu.
Pozostała nam jeszcze aglomeracja Kolombo, miasta nielubianego przez naszego kierowcę. Nic dziwnego, mimo soboty ruch w praktycznie całym mieście był ogromny, a samochód to akurat najwolniejszy środek lokomocji. Miasto jest nieszczególnie ładne, ale nie można też powiedzieć, że brzydkie – i jako jedyne na Sri Lance zdecydowanie wyróżnia się wielkomiejskością. Zapamiętamy je ze świątyni
Gangaramaya, przedziwnego konglomeratu religijno-muzealnego. Oprócz miejsc kultu można tam spotkać skład biżuterii, rzeźb, banknotów, a nawet starych samochodów. Wszystko to ponoć dary dla świątyni, eksponowane w jej okolicach.
Opuściwszy Kolombo udaliśmy się do stolicy Sri Lanki… Zaraz… jak to z Kolombo do stolicy? Ano tak, przypomnę, że Kolombo nie jest formalnie stolicą Sri Lanki, bo jest nią jedno z przylegających miast
Sri Dźajawardanapura Kotte lub po prostu Kotte. Kotte jest w porównaniu z Kolombo mniej zwarte i lepiej zaplanowane, i wygląda po prostu ładniej. Miasto powstało po osuszeniu okolicznych bagien pod koniec lat 70-tych XX w., kiedy to właśnie przeniesiono tam stolicę z Kolombo. Po osuszeniu bagien zostało ładne jezioro
Dijawanna, wokół którego w sobotę kręci się życie miasta (w tygodniu też, bo na wyspie na środku jeziora znajduje się lankijski parlament). My trafiliśmy na targ kwiatowy, ale i bez niego by nam się spodobało. O ile Kolombo chyba można odpuścić, Kotte zobaczyć warto.
____
To już ostatni wpis ze Sri Lanki, kraju ciekawego, egzotycznego i niezwykle łatwego w podróżowaniu. Sri Lanka jest pewnie jednym z lepszych wyborów dla rodzin z dziećmi ze względu na łatwość spotkania słoni i innych dużych zwierząt. Choć dla uczciwości trzeba wspomnieć o zagrożeniu chorobami tropikalnymi, w tym trudną do wyleczenia dengą. Na szczęście wszędzie, gdzie spaliśmy, były moskitiery, ale ryzyka całkowicie nigdy nie da się wykluczyć.
Powtórzę jeszcze raz to, co stwierdziłem na początku relacji – Sri Lanka to nie żadna łagodna wersja Indii – kto tak twierdzi, chyba nie był nigdy w Indiach. Sri Lanka jest znacznie lepiej zorganizowana, dziesięć razy czystsza i trzy razy droższa. O ile w Indiach śmierdzi prawie wszędzie, na Sri Lance takich miejsc prawie nie było – przyczyniają się do tego bez wątpienia darmowe, publiczne toalety. Nawet religia jest różna – na Sri Lance dominuje buddyzm, w Indiach hinduizm. Transport jest nieźle rozwinięty, choć drogi mocno zatłoczone - może nie tak, jak w Indiach, ale średnia prędkość na dłuższych dystansach to jakieś 40-50 km/h. Transport jest tani, i to zarówno publiczny, jak i prywatny, z którego korzystaliśmy – paliwo kosztuje jakieś 75% tego, co w Polsce. Tanie są noclegi, dość drogie jedzenie, nawet w sklepach – poza nielicznymi miejscowymi produktami w sklepach większość spożywki jest w podobnej cenie lub droższa, niż w Polsce. Drogie są bilety wstępu do niektórych atrakcji, ale generalnie rzecz biorąc jest to kraj dość tani. Podczas wycieczki nie zanotowaliśmy żadnych problemów, a kryzys podróżowania z dziećmi, który przechodziliśmy na Wyspach Zielonego Przylądka, najwyraźniej minął.