Nie lubię plażowania i mało aktywnego wypoczynku. Tydzień na małej rajskiej wyspie, na której można się tylko relaksować, byłby może nie karą, ale – w obliczu ograniczonych dni urlopowych – niezbyt pożądaną nagrodą. Choć dzieciom taki wypoczynek pewnie by się spodobał, moje zapatrywania w dużej mierze podziela Kasia i tego typu wakacje odpadają. Miałem więc z Malediwami małą zagwozdkę – jak je zobaczyć nie nudząc się i nie tracąc czasu? W zasadzie już od dawna przeczuwałem, że Malediwy odwiedzimy przy okazji Sri Lanki i rzeczywiście tym razem nadarzyła się taka okazja.
Nasze bilety kosztowały około 1850 zł za osobę, co za połączenie Wilno-Kolombo z perspektywy Warszawy nie jest żadną rewelacją. Ale atrakcyjność tej oferty wzrosła po sprawdzeniu, że przysługuje nam darmowy przystanek dowolnej długości w Male. Bilety w dwie strony Kolombo-Male to normalnie wydatek co najmniej 600 zł od osoby, więc połączenie tego na jednym bilecie dawało istotne oszczędności.
I w taki sposób wylądowaliśmy w stolicy Malediwów. W stolicy, ale nie w Male „właściwym”, do którego płynie się promem jakieś 15 minut za około 2,50 zł od osoby (włączając Martynę). Do zamówionego wcześniej hotelu przyszliśmy o 23.00 tylko po to, żeby się przekonać, że nie mają dla nas wolnego pokoju. Na szczęście recepcja nie zostawiła nas na lodzie i znalazła inny hotel w pobliżu. Ta przejściowa niedogodność okazała się szczęśliwa – zamiennik okazał się znacznie lepszy, a w dodatku przez zamieszanie z wartością rezerwacji dwie noce kosztowały nas co najmniej 60 dolarów mniej.
Jeśli o kosztach mowa, to Malediwy są krajem znacznie droższym od Sri Lanki. Z drugiej strony, przynajmniej w stolicy, nie jest jakoś przesadnie drogo, a jedzenie można znaleźć w cenach wręcz porównywalnych do lankijskich. Tym, co podraża pobyt na Malediwach, są koszty dostania się do małych wysp, szczególnie, jeśli nie żyją tam miejscowi i nie ma transportu publicznego. Nas ten temat nie interesował, bo nie mieliśmy czasu ani planów wypływać poza stolicę.
Wielu może stwierdzić, że „prawdziwe” Malediwy to właśnie maleńkie rajskie wysepki gdzieś na środku oceanu. Stolica kraju jest tak daleka od tych wyobrażeń, że ma wśród wczasowiczów zwykle bardzo złą opinię. Większość turystów zatrzymuje się tam zresztą tylko na chwilę, traktując pobyt w Male jako zło konieczne pomiędzy samolotem a najwcześniejszą łódką na ich wymarzoną wyspę. Zdaniem innych (w tym moim) kraj to przede wszystkim ludzie i ich kultura i „prawdziwe” Malediwy poznaje się obcując właśnie z tą kulturą. Na rajskich wysepkach kontakt z miejscowymi jest niewielki lub wręcz prawie żaden, a kultura zaskakująco podobna do resortowych wysepek na Karaibach czy Południowym Pacyfiku.
Zostawiając na boku dywagacje o prawdziwych i nieprawdziwych Malediwach stwierdzam, że Male i tak trzeba koniecznie zobaczyć, bo drugiego takiego miejsca na świecie nie ma. Stolica obejmuje cztery wyspy, ale przeważająca większość populacji meszka na
wyspie Male, zajmującej niecałe dwa kilometry kwadratowe (długość 2,9 km, szerokość 1,3 km) i zamieszkanej przez prawie 100 tysięcy ludzi! Gęstość zaludnienia wynosi nieco ponad 47 000 osób / kilometr kwadratowy i – wyłączywszy wyspy połączone z lądem i malutkie kurioza zajęte przez jedną wioskę – czyni z wyspy Male najgęściej zaludnioną na świecie. A przecież na tej powierzchni trzeba też zmieścić urzędy państwowe czy ambasady.
Takie zagęszczenie ludności wymusza pewne rozwiązania – w całym Male dominują wysokie, kilkupiętrowe budynki, a zabudowany jest prawie każdy kawałek przestrzeni. Budowa nowych odbywa się głównie na gruzach starych. Ulice są bardzo wąskie i zatłoczone do granic możliwości. Podstawowym środkiem transportu są motorki i skutery, choć jak na taką małą wyspę samochodów jest zaskakująco dużo. Nie jest to dobra wiadomość dla pieszych – chodniki, jeśli w ogóle są, to bardzo wąskie i często zupełnie zastawione przez zaparkowane skutery. Tutaj naprawdę nie dałoby się spacerować z wózkiem i cieszyliśmy się, że go nie wzięliśmy.
Oprócz mrowia ludzi są w Male ciekawe rzeczy do zobaczenia. Ludzie są podobni do Lankijczyków, ale z powodu odmiennej religii (prawie wszyscy wyznają islam) mężczyźni noszą zarost, co przydaje im trochę dzikiego wyglądu. Jak islam, to i meczety – najważniejszym zabytkiem Male jest stary
Meczet Piątkowy z połowy XVII w. Meczet jest wykonany z koralowców i drewna i jest naprawdę piękny. Na terenie meczetu znajduje się grób Al-Hafiza Abul Yusufa Al-Barbariego, który w XII w. skonwertował Malediwy na islam. Do niedawna niemuzułmanie mogli zwiedzać meczet tylko po uzyskaniu specjalnego zezwolenia w ministerstwie ds. islamu (znajdującym się zresztą tuż obok), ale teraz najwidoczniej to się zmieniło i wystarczy tylko odpowiedni strój. Meczet Piątkowy, wraz z kilkoma innymi na Malediwach, jest pewniakiem do wpisania na listę UNESCO (głosowanie, według wstępnych planów, za trzy lata).
Warto też wstąpić do pobliskiego
Muzeum Narodowego (obcokrajowcy płacą około 7 dolarów), które znajduje się w ładnym, dużym budynku i ma całkiem spore zbiory. Naprzeciwko muzeum można znaleźć polski akcent - sklep firmowy Wedla. Obok znajduje się kilka ministerstw i pałac prezydencki, niezbyt pokaźny, ale całkiem ładny.
Na wyspie Male są dwie miejskie plaże – na zachodzie i na wschodzie. W żadnym wypadku nie wybierajcie tej wschodniej – jest malutka i zaśmiecona i nikt z miejscowych z niej nie korzysta. Jest bardzo blisko przystani promowej i chyba też przez nią większość turystów wyrabia sobie złe zdanie o Male. Plaża zachodnia jest duża, zabezpieczona falochronem i bardzo popularna, zwłaszcza wieczorem. Obok znajduje się sporo leżaków, prysznice bar, a kilkadziesiąt metrów dalej plac zabaw dla dzieci. Kąpać się należy w ubraniu (mężczyznom wystarczą dłuższe spodnie, góra może być odkryta) i w gorącym Male jest to jedna z ulubionych rozrywek mieszkańców. Adam spędził w wodzie dwa wieczory i nie przeszkadzało mu nawet to, że potem wracał do hotelu w mokrym ubraniu (przebieralni akurat nie ma w pobliżu).
To już naprawdę ostatni wpis z tej podróży. Dziękuję za uwagę czytelnikom i komentującym. Teraz prawdopodobnie nastąpi trochę dłuższa przerwa w relacjach, ale pod koniec roku wrócimy z kolejną.