Na jeziorze Asal chciałem poprzestać zwiedzanie Dżibuti i trzeba było pomyśleć o załatwieniu wizy do
Somalilandu. Wizę bardzo łatwo dostać, problemem jest tylko fakt, że placówek dyplomatycznych tego nieuznawanego przez nikogo kraju jest jak na lekarstwo. W Europie jest tylko jedna – w Londynie, a poza tym jedna w Ameryce Północnej (Waszyngton) i dwie w Afryce – w Addis Abebie i właśnie w Dżibuti. O ile mi wiadomo, trzy pierwsze wydają wizy niemal od ręki.
Jako, że wycieczka nad Asal się przedłużyła, dopiero kolejnego dnia wybrałem się do konsulatu Somalilandu. Konsulat znajduje się niedaleko szpitala Peltier i ambasady Etiopii i jest otwarty codziennie od 8 do 13 za wyjątkiem świąt. Miałem pewne obawy co do czasu oczekiwania wiedząc że normalnie nie wydają wiz tego samego dnia, a kolejnym dniem było święto 1 maja. Musiałbym więc kwitnąc w Dżibuti jeszcze dwa dni, co wcale mi się nie uśmiechało. Okazało się że po raz kolejny powinienem się raczej obawiać mojej papierowej e-wizy Dżibuti, którą pracownicy konsulatu oczywiście widzieli pierwszy raz na oczy. Pani z sekretariatu po rozmowie z big bossem przyszła i powiedziała że na jej podstawie nie mogą mi wydać wizy do Somalilandu i że muszę dodatkowo uwierzytelnić, że jestem w Dżibuti legalnie (!). Dla mnie to by była katastrofa i w żadnym wypadku nie mogłem do tych fanaberii urzędniczych dopuścić. Wlazłem więc razem z pracownicą jeszcze raz do big bossa, pokazując, że przecież pod pieczątką wjazdową jest numer e-wizy. Po wymianie argumentów zgodzili się na wydanie wizy i to w dodatku tego samego dnia! Ucieszyłem się i po kilkunastu minutach oczekiwania, biedniejszy o 11tys franków (62 USD) dostałem swoją wizę do Somalilandu. Pani z sekretariatu uczuliła, żebym koniecznie miał przy sobie potwierdzenie płatności, o czym zresztą skądinąd wiedziałem.
Kilka godzin później wybrałem się na ulicę, z której odjeżdżają półciężarówki do Hargejsy, stolicy Somalilandu. Jakby ktoś był ciekawy, miejsce jest w centrum, a koordynaty to 11.58502, 43.149675. Samochody wyjeżdżają około 16, ale ja byłem tam już po 13. Szybko znalazłem kierowcę i zapłaciłem 7 tys. franków (około 40 USD) za super wygodne miejsce na pace pick-upa.
W takich właśnie warunkach miałem przejechać kilkanaście godzin, z czego większość w nocy i po nieutwardzonej drodze. Zapowiadało się więc na prawdziwą przygodę i byłem mocno podekscytowany. Zaledwie po godzinie od wyjazdu osiągnęliśmy granicę w Loyadzie. Tam każdy pasażer wysiadł i mieliśmy przejść granicę na piechotę.
Już na pierwszej kontroli zatrzymała mnie policja (w Dżibuti nie ma straży granicznej, kontrolę graniczną wykonuje właśnie policja), stanowczo twierdząc, że nie mam tu czego szukać i mnie nie puszczą. Twierdzili, że skoro mam pieczątkę z lotniska, mam opuścić kraj przez lotnisko. Nikt wcześniej nie opisywał w Internecie tego typu problemów i byłem kompletnie zaskoczony. Choć długo prosiłem, policjanci byli nieugięci, nieuprzejmi a nawet agresywni. Rad nierad złapałem podwózkę z powrotem do stolicy.
Trzeba było kupić bilet lotniczy. Stacjonarnie było już za późno, a że kolejnym dniem było święto 1 maja, musiałem zdać się na internetowych agentów. Znalazłem nawet dogodne połączenie na 2 maja, ale tu okazało się, że zabezpieczenia kart płatniczych mogą uczynić płatność niemożliwą. Większość kart wydawanych w Polsce ma obecnie 3d secure potwierdzane smsem, ale przecież przy braku roamingu zastosowanie tego sposobu jest niemożliwe. Ja akurat byłem świadomy tego ryzyka (to w końcu już mój czwarty kraj bez roamingu) i miałem jedną kartę niezależną od telefonu, ale pechowo nie chciała zadziałać. Bilet ostatecznie kupił mi kolega (dziwny przewoźnik FlexFlight, kupowany przez Gotogate), ale jak przybyłem na lotnisko okazało się, że nikt nie słyszał o takim locie. Tym razem byłem już naprawdę zdenerwowany, co prawda wiza kończyła mi się dopiero następnego dnia, ale miałem już serdecznie dość Dżibuti. Szczęście w nieszczęściu, za godzinę miał odlatywać samolot Air Djibouti do Mogadiszu, ale z przystankiem w Hargejsie. Zapytałem szybko o bilet i zapewniono mnie, że znajdzie się miejsce. Po raz pierwszy płaciłem za bilet lotniczy gotówką (120 euro) bezpośrednio pracownikowi przy check-inie!
W końcu udało mi się opuścić Dżibuti, zdecydowanie najgorszy kraj na ponad 50 odwiedzonych. Po półgodzinnym locie wylądowałem w Hargejsie, o której w następnym wpisie.