Marrakesz leży na wysokości 465 m. n.p.m., Warzazat na 1100, różnica między nimi nie jest więc szczególnie duża. Pechowo jednak oba te miasta dzieli pasmo Atlasu Wysokiego z najwyższym szczytem Maroka Dżabal Tubkal. Z tego też powodu zaledwie 200 km dzielących te miasta trzeba pokonywać w prawie 4 godziny, i to po niezłej nawierzchni. Najwyższym punktem tej trasy jest przełęcz
Tichka położona, bagatela, na 2260 m. n.p.m., a droga w jej okolicy może być nawet całkowicie zamknięta w sezonie zimowym. Na szczęście końcówka listopada na marokańską zimę tym razem się nie kwalifikowała i drogę do Warzazatu przejechaliśmy bez problemu, bez nawet śladu śniegu w okolicy. Mimo tego droga nie była dla nas przyjemna – Adaś uległ jakiemuś zatruciu i co jakiś czas musieliśmy zatrzymywać się na złapanie oddechu. Całe szczęście, że zatrucie złapało go dopiero przedostatniego dnia wycieczki, inaczej nasze humory mogłyby być mocno kwaśne.
Między Marrakeszem a Warzazatem obowiązkowo należy odbić w lewo i wstąpić do osady
Ajt Bin Haddu, dawnego karawanseraju i jednego z turystycznych hitów Maroka. Ajt Bin Haddu to mała berberyjska wioska, których w przeszłości w regionie było sporo, ale nie oszczędził ich ząb czasu i w końcu podupadły. Inaczej rzecz się miała z rzeczonym Ajt Bin Haddu, który, chyba głównie dzięki zainteresowaniu filmowców, przetrwał i nawet został odnowiony. Niezależnie od przyczyny, wszystkim, którzy przyczynili się do zachowania wioski w tak dobrym stanie należą się wielkie słowa uznania. Patrząc na panoramę starszej części wioski (nazywanej
ksarem czyli ufortyfikowaną osadą) nie sposób się nie zachwycić. Zresztą, piękno tego miejsca doceniali wielokrotnie wspominani wcześniej filmowcy, a ksar służył za plan filmowy między innymi w słynnym „Gladiatorze”.
Jeśli chodzi o sam Warzazat, to nie jest to szczególnie popularna turystycznie miejscowość. Mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów to miasto w przedsionku Sahary jest stolicą marokańskiego przemysłu filmowego, a miejscowe
Studio Filmowe Atlasu jest otwarte dla turystów. My zapamiętamy Warzazat z noclegu, odbytego w tradycyjnym berberyjskim namiocie (bliższym jednak domkowi niż namiotowi) u arcymiłego właściciela kempingu. Dobrymi rzeczami warto się dzielić, stąd też szczerze polecam
Bivouac La Palmeraie.
W pamięć zapadnie nam również długa ponad 5-godzinna podróż z Warzazatu do Agadiru, po niemal bezludnych terenach u stóp Atlasu, z górami po jednej stronie i bezkresną pustynią po drugiej. Jeśli ktoś będzie miał możliwość, zachęcam do pokonania tej trasy zamiast nudnej autostrady Agadir-Marrakesz.
_________
To już ostatni wpis z Maroka i wypada tu podsumować naszą tygodniową wycieczkę. Maroko wzbudziło w nas generalnie pozytywne, choć mieszane uczucia. Kraj bardzo mocno ciąży ku Europie i stara się być tak europejski, jak to tylko możliwe. Dla turysty podróżowanie jest tu niesłychanie łatwe, szczególnie gdy środkiem transportu jest wynajęty samochód. Cenowo Maroko wypada świetnie, za duży pokój hotelowy lub całe mieszkanie chyba tyko raz zapłaciliśmy więcej niż równowartość 200 zł. Tanie są turystyczne atrakcje i w zasadzie wszystko oprócz, co zaskakujące, jedzenia w restauracjach. Byle jaka knajpa serwująca proste dania, nastawiona głównie na miejscowych, ma poziom cenowy podobny do lokali warszawskich. Jeśli ktoś celuje w nieco wyższą półkę, Maroko wypadnie drożej niż Polska. Nie zmienia to faktu, że kraj jest generalnie tani i, wliczając w to przeloty, nasza 4-osobowa rodzina z dużą rezerwą zmieściła się w 5000 zł budżetu.
Jadąc do Maroka obawialiśmy się wszechobecnego naciągania i nagabywania, ale okazało się, że ta obawa była całkowicie bezpodstawna. Być może to zasługa małych dzieci, ale przez cały wyjazd nikt szczególnie nas nie nagabywał i nie naciągnął (jeżeli już, do tej pory nie jesteśmy tego świadomi). Powiem więcej, pobyt w Maroku pod tym względem uważam jako jeden z luźniejszych.
Raziła nas nieco monotematyczność zwiedzanych miejsc, choć, jak zaznaczyłem na wstępie, był to wybór świadomy. Szkoda, że tak ciekawy kraj jak Maroko, wpisywał na listę UNESCO niemal same medyny (7 z 9 wpisów). Dużym minusem jest zamknięcie meczetów dla niemuzułmanów.
Maroko długo dało nam o sobie pamiętać. Zatrucie Adasia trwało jeszcze kilka dni, po czym zachorowałem ja – i to tak, że przez cztery kolejne dni nic nie jadłem, po czym odwodniony i osłabiony wylądowałem na prawie tydzień w szpitalu. Po prawie trzydziestu latach przerwy bliskie spotkanie z polską służbą zdrowia było dość traumatyczne, ale na szczęście długofalowych następstw nie spowodowało. Podróże są fajne, ale nie ma róży bez kolców…
Dziękuję wszystkim czytelnikom i komentatorom i zapraszam do następnej króciutkiej relacji. Jak dobrze pójdzie, już za miesiąc...