Po przejechaniu 1,5 tysiąca kilometrów powróciłem do Penangu i już drogą powietrzną przemieściłem się do Kota Kinabalu. Kota Kinabalu jest stolicą stanu Sabah i największym miastem Malezji Wschodniej, czyli tej części kraju, która znajduje się na lub w pobliżu Borneo.
Przy okazji pierwszej wizyty na tym terenie warto wspomnieć o dość dziwacznej polityce migracyjnej Malezji. Kraj składa się z 9 stanów i trzech terytoriów federalnych. Przybywając do kraju dostaniemy w paszporcie pieczątkę Malezji, ale będzie się ona różnić w zależności od miejsca, w którym przekraczamy granicę. Z grubsza rzecz biorąc, kraj dzieli się na dwie części – borneański stan Sarawak i reszta. Ta reszta to Sabah i Malezja Zachodnia, czyli część kontynentalna kraju. Przekraczając granicę np. w Kuala Lumpur dostajemy pieczątkę „Permitted to stay in West Malaysia and Sabah for 90 days” przy czym lecąc z Kuala Lumpur do Sabahu dostajemy dodatkową pieczątkę z datą przekroczenia terytorium Sabahu. Jeśli byśmy przekraczali granicę malezyjską na lotnisku w Kota Kinabalu, dostaniemy pieczątkę „Permitted to stay in Sabah and West Malaysia for 90 days” czyli z odwróconą kolejnością terytoriów. Labuan z koli, choć leży na wybrzeżu Borneo, dla potrzeb pieczątkowych zaliczany jest do Malezji Zachodniej. Sarawak ma własne pieczątki i oczywiście osobne kontrole graniczne przy wjeździe. Wszystko to spowodowało, że opuszczając kraj trzy razy, a przy okazji przemieszczając się pomiędzy częściami Malezji, mam w paszporcie aż pięć wjazdowych pieczątek.
W Kota Kinabalu miałem kilka godzin, które wykorzystałem na dojazd i krótki trekking po Parku Narodowym Kinabalu, najsłynniejszym chyba parku Narodowym malezyjskiego Borneo i kolejnym miejscu z listy UNESCO w tym kraju. Park jest znany przede wszystkim z Góry Kinabalu, najwyższego szczytu Borneo i całej Malezji (4095 m. n.p.m.). Góra, choć wysoka, jest ponoć łatwa do zdobycia, ale trzeba na nią przeznaczyć co najmniej dwa dni. Ja tyle czasu nie miałem, a i nie jestem wielkim fanem łażenia po górach, skupiłem się więc na kilku trekkingach, które park oferuje. Pokonałem w całości dwa szlaki, a trzeci częściowo i wróciłem rozczarowany. Park Kinabalu jest znany z ogromnej bioróżnorodności i zapewne jest to prawdą, jednak zwykły turysta bez botanicznego przygotowania nie jest w stanie tego zauważyć. Ścieżki są dość monotonne, brakuje ciekawych punktów widokowych. Nie zauważyłem w zasadzie żadnych zwierząt (poza jednym ciekawym robakiem), nie było nawet ptaków. Będące symbolem parku ogromne dzbaneczniki też są niewidoczne, ale można na szczęście obejrzeć w lokalnym ogrodzie botanicznym.
Podsumowując, wydaje mi się, że jeśli ktoś nie zamierza zdobywać szczytu Kinabalu, otaczający go park narodowy może sobie odpuścić.