Moja chęć odwiedzenia miejsc z listy UNESCO wiedzie mnie tez do miejsc, które państwa członkowskie były łaskawe umieścić na liście wstępnej „Tentative lub T-list”. Taki proces nie podlega żadnej kontroli ze strony UNESCO i członkowie organizacji mogą w zasadzie nominować, co im się żywnie podoba. Większa gwarancja jakości dotyczy miejsc, które wystąpiły o opinię ICOMOS i będą poddawane pod głosowanie w najbliższych latach.
Miejscem, które według doniesień prasowych ma być poddane pod głosowanie, jest ogród botaniczny i instytut badawczy na przedmieściach Kuala Lumpur –
Forest Research Institute Malaysia czyli FRIM. Malezyjczycy widać pozazdrościli Singapurowi, którego ogrody botaniczne znalazły się na liście w 2015 r. W odróżnieniu od europejskich ogrodów botanicznych, pełnych egzotyki, tutaj prezentowane są przede wszystkim lokalne rośliny. Sam nie znajduję w takich miejscach niczego specjalnie wyjątkowego, ale muszę przyznać, że ogród jest ładny i dobry na pikniki. Oczywiście mój pech prześladował mnie dalej i najciekawsza część FRIMu – trekingi po mostach wiszących, z powodu podmycia terenu była zamknięta.
10 minut samochodem od FRIMu znajduje się jedna z głównych atrakcji stolicy Malezji –
Jaskinie Batu. Batu to kompleks jaskiń, służących od ponad stu lat jako miejsce kultu hinduizmu. Znajduje się tu m.in. największy posąg hinduistycznego boga Murugana, liczący, bagatela, prawie 43 metry. Największą i najbardziej popularną jest Jaskinia Katedralna, do której wejście jest prawdziwą pielgrzymką – trzeba pokonać ponad 270 schodów, co w malezyjskich upałach oznacza oddanie jakiegoś litra wody z organizmu. Jakby ktoś zwątpił, może zaczerpnąć inspirację z miejscowych tragarzy, którzy pokonują tę drogę pewnie kilkadziesiąt razy dziennie z ładunkiem jakichś 3-4 zgrzewek napojów na głowie. Muszą chodzić tak często, bo turystów są prawdziwe tłumy, a sporo z nich chce uzupełnić płyny na szczycie.
Jadąc w stronię Penangu zatrzymałem się na przedmieściach Ipoh, w opuszczonym
Zamku Kelly'ego. Jego budowniczym był William Kellie Smith, Szkot z niezamożnej rodziny, który w wieku 20 lat popłynął szukać szczęścia i majątku na Malajach. Udało mu się zdobyć jedno i drugie i już jako bogaty przedsiębiorca na początku XX wieku postanowił wybudować ten pałac, między innymi instalując tu pierwszą w kraju windę. Niedługo niestety się nim nacieszył, bo po kilku latach umarł na zapalenie płuc. Jego żona była tak zrozpaczona, że opuściła Malaje i wróciła do rodzinnej Szkocji. Pałac przechodził z rąk do rąk, po czym podupadł i został opuszczony. Mimo tego nadal zachwyca i jest dobrym plenerem zdjęciowym. A w ogrodzie spotkałem gigantyczną jaszczurkę.