Po opuszczeniu Athosu szybko wróciliśmy do monastyrów. Będąc na północy Grecji nie sposób od nich uciec, szczególnie że część z nich jest położona w jednym z bardziej malowniczych miejsc w całej Europie. Mowa oczywiście o
Meteorach, będących poza Akropolem najbardziej chyba charakterystycznym symbolem Grecji. Dawniej prawosławni mnisi lubowali się w wynajdowaniu najbardziej odludnych, dzikich i niedostępnych miejsc na swoje klasztory. Stąd monastyry na Wyspach Sołowieckich czy Waałamie w Rosji, na szczytach gór w Gruzji itd.
Meteory też nie mają się czego wstydzić i w rankingu na najtrudniejsze miejsce budowy znalazłyby się bardzo wysoko. Klasztory znajdują się na szczytach piaskowcowych ostańców, wybijających się niemalże z niczego na równinie tesalskiej. Kilkaset lat temu wspięcie się na nie było nie lada wyczynem, nie mówiąc nawet o wniesieniu materiałów budowlanych. Mimo to upór mnichów sprawił, że klasztorów powstało tam ponad dwadzieścia, choć niektóre z nich powstawały ponoć kilkadziesiąt lat. Kiedy już powstały, najporęczniejszym środkiem łączności pomiędzy nimi a światem zewnętrznym były siatki czy klatki, w których umieszczano potrzebne przedmioty i ludzi, wciągając ich potem za pomocą wielkich kołowrotów.
Obecnie monastyrów pozostało tu tylko kilka, wszystkie łatwo dostępne przy asfaltowej drodze. Przyznaję, że ta łatwość odjęła sporo wyjątkowości Meteorom, ciężko teraz sobie wyobrazić tę izolację, którą musieli znosić mnisi jeszcze kilkadziesiąt lat temu. W sezonie letnim zwiedzanie Meteorów wymaga chyba większego wysiłku, bo z racji malutkich parkingów przy klasztorach trzeba zatrzymywać się sporo dalej. Mimo wszystko Meteory są warte wysiłku – widoki są po prostu fantastyczne, a monastyry zasłużenie cieszą się wpisem na listę UNESCO. Każdy z klasztorów jest zamknięty przez jeden dzień w tygodniu, różny od pozostałych, dzięki czemu dowolnego dnia można zwiedzić prawie wszystko.