Zanim opuściłem jordańskie góry i zjechałem w dolinę Jordanu, zwiedziłem jeszcze jedną kupę kamieni.
Umm Kajs, o którym mowa, leży w niezwykłym miejscu, prawie na trójstyku granic Jordanii, Syrii i Palestyny. Przy dobrej pogodzie widać stamtąd dolinę Jordanu, jezioro Genezaret, Wzgórza Golan z górą Hermon, a nawet Nazaret. Palestyńscy uchodźcy z Zachodniego Brzegu ponoć często przybywają tu popatrzeć tęsknym wzrokiem na utraconą ojczyznę. Ja takich sentymentów nie miałem, a i pogoda nie pozwalała, stąd też skupiłem się na ruinach
starożytnej Gadary. Ruiny są dość rozległe i zdradzieckie – naprawdę łatwo jest stracić orientację. Część z budynków została częściowo odrestaurowana i służy za pomieszczenia gospodarcze i muzeum, ale większa część wykopalisk jest nieuporządkowana (może nie ma wcale sensu ich porządkować?).
W Gadarze, kolejnym z miast należących do Dekapolis (związku handlowego greckich miast w Palestynie na przełomie er), po raz kolejny zadumałem się nad krainą, która przed podbojem muzułmańskim była tak bardzo europejska – kultura Zachodu trwała tu przecież prawie tysiąc lat, od podbojów Aleksandra Wielkiego w IV w. p.n.e. do ekspansji arabskich kalifów w VII w. n.e. Jak by wyglądał świat, gdyby nie szczęśliwa ucieczka żarliwego kaznodziei Mahometa i potem szereg przypadków, pozwalających słabemu płomykowi nowej wiary na wybuchnięcie huraganem ognia?
Z Umm Kajs po raz chyba czwarty zjechałem z kilkuset metrów nad poziomem morza do najgłębszej depresji świata. Miałem przyjemność obejrzenia całej wschodniej doliny Jordanu, która jest prawdziwym spichlerzem Jordanii (i pewnie nie tylko). Całymi kilometrami ciągną się tu rzędy tuneli foliowych, pod którymi uprawia się warzywa i owoce. Czasami jak okiem sięgnąć nie widać nic tylko biel folii.
Moim celem było miejsce, w którym z największym prawdopodobieństwem odbył się
chrzest Jezusa z rąk Jana Chrzciciela. Nic dziwnego, że jest popularne wśród chrześcijan różnych wyznań, szczególnie ze wschodu (który Jana Chrzciciela czci bardziej niż rzymscy katolicy). Religijne uniesienie to zresztą chyba jedyny powód, aby odwiedzić to miejsce, bo do oglądania nie ma tam za wiele. Samo miejsce chrztu to niewielkie zagłębienie i fragment starej konstrukcji, oprócz niego można zwiedzić nową cerkiew (obrządku greckiego, jak większość miejsc w Ziemi Świętej) z relikwiami Jana Chrzciciela. Najciekawszy jest tu chyba widok na Jordan, który stanowi granicę z Izraelem. Jordan ma w tym miejscu z pięć metrów szerokości, więc pielgrzymi po obu stronach rzeki widzą się doskonale i mogą nawet pogadać. Po stronie izraelskiej pielgrzymów jest znacznie więcej, choć to przecież jordańska część jest sercem tego miejsca.
Trzy Rosjanki w mojej grupie (z uwagi na pogranicze zwiedzanie odbywa się w zorganizowanej grupie z przewodnikiem) postanowiły się ponownie "ochrzcić" zanurzając się trzykrotnie w Jordanie. Był to akt heroiczny, bo woda miała kilka stopni, choć z chrztem miał niewiele wspólnego - żadnego duchownego w pobliżu nie było. Mogło to być nawet nieco gorszące dla bardziej pruderyjnych, bo panie ubrane tylko(!) w długie białe koszule po zanurzeniu wyglądały jak rozszerzone wersje miss mokrego podkoszulka.
Bohatersko oparłem się zgorszeniu.