Trzecią z kolei noc w pociągu skończyłem po drugiej stronie Ghatów Zachodnich, w Koczin. Koczin jest stolicą Kerali, podobno najbogatszego stanu Indii pod kątem PKB na mieszkańca, i to pomimo braku bogactw naturalnych. Kerala bije też pozostałe indyjskie stany w kilku innych chlubnych kategoriach, jak np. najwyższy wskaźnik rozwoju społecznego. Co ciekawe, w Kerali tradycyjnie bardzo duże poparcie osiągała Komunistyczna Partia Indii i, choć obecnie jest w opozycji, posłuch ma w społeczeństwie bardzo duży, o czym miałem się niebawem przekonać.
Rzeczywiście różnicę między Keralą a Tamil Nadu widać wyraźnie. Może nie są to dwa różne światy, ale Kerala to już na pierwszy rzut oka znacznie ulepszona wersja Indii. Śmieci tutaj nieco mniej, a bezdomnych na ulicach zdecydowanie mniej niż w Tamil Nadu. Dużo przyjemniej się chodzi po ulicach, bo bardzo często pojawiają się tu chodniki a, co jest w Indiach niemal szokujące, samochody często zatrzymują się gdy pieszy już wejdzie na pasy (oczywiście nie ma co liczyć, żeby zatrzymały się przed pieszym dopiero chcącym wejść na pasy, ale takich luksusów to nie ma nawet w Polsce). W ogóle ruch w całych Indiach jest silnie kontrolowany przez policję, która stoi na co drugim większym skrzyżowaniu. Można wręcz mieć wrażenie, że to państwo policyjne, ale tamtejsza policja jest tak nieinwazyjna, że prawie jej nie widać. Najważniejsze, że swoje w porządkowaniu ruchu ulicznego robi.
Wróćmy jednak do Kerali, która odróżnia się od Tamil Nadu również pod względem przyrodniczym, bo znacznie więcej tutaj zieleni. W przeciwieństwie do suchego centrum Indii, nie ma też problemu z wodą, a wręcz odwrotnie – południowa Kerala to jedno z największych rozlewisk na świecie. Przy wszystkich tych zaletach (oraz relatywnej bliskości Goa) nie dziwi znacznie większa liczba zagranicznych turystów. Dla mnie to akurat wada, bo przy okazji powoduje znacznie większą liczbę zaczepek i propozycji podwiezienia tuk-tukiem, sprzedaży itd.
Bazą podczas mojego krótkiego pobytu w Kerali było Koczin. Miasto słynie przede wszystkim z zabytków pozostawionych przez Portugalczyków w okolicach
Fortu Koczin. Respektując zasadę niekorzystania z transportu innego niż zbiorowy, z dworca Ernakulam poszedłem jakieś dwa kilometry prosto na zachód, po czym doszedłem do przystani promowej, gdzie za śmieszną kwotę czterech rupii (25 groszy) złapałem prom do Fortu Kochin. Sam fort nie jest szczególnie imponujący, ale jest otoczony przez śliczne kolonialne rezydencje, z których wiele służy jako hotele lub restauracje. Polecam też przechadzkę wybrzeżem ze słynnymi
chińskimi sieciami rybackimi oraz leżącym nieopodal
holenderskim cmentarzem (Holendrzy rządzili tam po Portugalczykach). W ramach składania hołdu wielkim podróżnikom nie można też ominąć
kościoła św. Franciszka który, choć mało okazały, służył jako pierwsze miejsce pochówku wielkiego Vasco da Gamy.
Następnego dnia wybrałem się do Allapuzhy (Alleppey), aby przejechać się łódką wśród słynnych rozlewisk. Tym razem jednak dopadł mnie pech, bo keralska Partia Komunistyczna, z błahego w gruncie rzeczy powodu (spór o wielkość budżetu w parlamencie stanowym, gdzie jest obecnie w opozycji), ogłosiła strajk generalny. Widać, że ma wielki posłuch w społeczeństwie, bo stanęło dosłownie wszystko. Nikt się nie wyłamał i nie zaoferował łódki, autokary nie jeździły, stanął transport publiczny za wyjątkiem kolei i lotniska. Co więcej, zamknęły się praktycznie wszystkie sklepy i stragany z jedzeniem i do 20, kiedy strajk zakończono, praktycznie nie można było kupić nic do jedzenia.