Kiedy byłem mniej więcej w połowie podstawówki, ja lub ktoś z rodziców dostał książkę-album „Cuda świata”. Bardzo lubiłem przeglądać tę pozycję, a największe wrażenie z prezentowanych tam miejsc zawsze robiła na mnie południowoindyjska świątynia Minakszi. Moje marzenie jej zobaczenia na żywo trwało więc przez jakieś dwadzieścia lat i nic dziwnego, że stała się jednym z obowiązkowych punktów mojej wizyty na południu Indii.
Tytułowe stwierdzenie tego wpisu nie jest moją opinią, ale również wielkiego miłośnika i znawcy Indii, znanego skądinąd człowieka teatru Jean-Claude Carriere’a, i nie jest bynajmniej przesadzone. Świątynia znajduje się w samym centrum Maduraju, kilka minut piechotą od dworca kolejowego (riksza nie jest potrzebna, chyba że z bardzo ciężkim bagażem). Już chwilę po wyjściu z okolic dworca, zza plątaniny elektrycznych kabli widać jej wspaniałą zachodnią gopurę. W tej scenerii, wśród wszechobecnego brudu, ścisku i harmidru to arcydzieło sztuki robi naprawdę wyjątkowe wrażenie.
Ma się poczucie, jakby w centrum wielkiego miasta wylądował obiekt nie z tej ziemi, nieprzystający żadną miarą do otoczenia. Pokaźny kompleks świątynny jest otoczony murem z czterema wieżami, jakich nie zna świat. Dość powiedzieć, że na tylko jednej z nich umieszczonych jest ponad tysiąc różnych rzeźb! W dodatku rzeźby te są pomalowane na jaskrawe kolory, które zostały wzmocnione podczas przeprowadzonej kilka lat temu renowacji. Każda z gopur ma nieco inny, niepowtarzalny styl i wymaga co najmniej kilku-kilkunastu minut uwagi, aby w pełni docenić jej piękno.
O ile o części zewnętrznej świątyni trudno mówić inaczej niż tylko w samych superlatywach, wnętrze robi mniejsze wrażenie. Zdjęć robić nie można, a najważniejsze części są niedostępne dla odwiedzających innych wyznań. W dodatku praktycznie nie da się przejść świątyni na bosaka nie wstępując w odchody gołębi, których jest tam całkiem sporo. W kompleksie znajduje się mini muzeum, którego nie polecam, mimo, że bilet wstępu kosztuje tylko 50 rupii. Znacznie więcej przyjemności da nam podziwianie rzeźbionych rzędów kolumn czy spędzenie kilku spokojnych minut na schodach słynnego stawu. Podobno niezapomnianym przeżyciem jest zwiedzanie świątyni wieczorem, w porze modlitwy, ale nie było mi niestety dane tego doświadczyć.