Nie bardzo mieliśmy co ze sobą zrobić po opuszczeniu Takayamy. Do odlotu zostały dwa dni, a więc za mało, żeby choćby zaczynać zwiedzanie Tokio. Mieliśmy zamówiony ryokan w miejscowości Fuji, 20 km od słynnej góry, ale nie chcieliśmy tam przybywać zbyt wcześnie. Wybór w końcu padł na Kamakurę, jedno z najbardziej turystycznych miejsc w okolicach Tokio. Turystyczne miejsca w Japonii zwykle średnio się nam podobały, stąd też jadąc do Kamakury byłem bardzo sceptyczny, tym bardziej, że pogoda zepsuła się całkowicie.
Kamakura sprawiła nam jednak bardzo miłą niespodziankę. Spędziliśmy tam tylko 5 deszczowych godzin i czuję, że to było zdecydowanie za mało. Bo w tym czasie zwiedziliśmy tylko słynny posąg Daibutsu (16-metrowy pomnik Buddy, który jednak ustępuje Buddzie ze świątyni Todai-ji w Narze), świątynię Hase-Dera oraz chram Tsurugaoka Hachimangu (najważniejszy chram sinto w Japonii, w którym obserwowaliśmy ceremonię ślubną). Świątynia Hase-Dera nie jest numerem jeden w Kamakurze, ale bardzo nam się spodobała i z czystym sumieniem umieszczę ja w pierwszej piątce japońskich świątyń. Mogę się tylko domyślać, jakie wrażenie mogły zrobić te bardziej znane.
Z Kamakury udaliśmy się do miejscowości Fuji, chcąc przedostatnią noc spędzić oglądając słynną górę. Jednak pogoda z kiepskiej zrobiła się fatalna i będąc kilkanaście kilometrów od szczytu nie widzieliśmy totalnie NIC. Zatrzymaliśmy się w ryokanie, w którym turysta nie-Japończyk nocuje chyba nie częściej niż raz do roku. Senior rodziny i zarazem prowadzący znał po angielsku tylko trzy słowa – „baf”, „brekfasto” i „tałel”, jednak pobyt w tym miejscu będziemy wspominać bardzo dobrze.
Na początku relacji wspominałem, że pobytu w ryokanie nie można tak prosto porównywać do mieszkania w hotelu. Ryokan jest prowadzony przez rodzinę i czujesz się trochę tak, jakbyś przyjechał w gości. Na przykład, jedząc posiłki z Adasiem zwykle musieliśmy robić to na raty – najpierw trzymała go Kasia, a ja jadłem, a potem robiliśmy zamianę (lub odwrotnie). Ale gdy przyszliśmy na kolację czy śniadanie w tym ryokanie, kobiety z personelu bez słowa wzięły nam Adasia z rąk i zabawiały go dopóty, dopóki nie skończyliśmy jeść. Było to nawet zabawne, bo wędrowały sobie nawet do drugiego pokoju, gdzie Adaś nie widząc rodziców spokojnie się bawił czekając aż skończymy. Inny przykład – gdy opuszczaliśmy ryokan, padał straszny deszcz, a do stacji kolejowej mieliśmy około 1,5 kilometra. Senior rodziny bez zbędnych ceregieli podwiózł nas swoim samochodem, na drogę zaopatrując nas w parasolki. Czegoś takiego na pewno nie uświadczysz w hotelu, gdzie jesteś kolejnym z anonimowych klientów.