Po opuszczeniu Hirosimy udaliśmy się, bagatela, 700 km na wschód, do górskiej miejscowości o swojsko brzmiącej nazwie Takayama w Alpach Japońskich (u nas nazwa kojarzy się raczej z dołem, nie z górami :-)). Po zaledwie 5 godzinach z hakiem jazdy pociągiem wysiedliśmy w tym przeuroczym mieście. Taka Jama jest jak na japońskie standardy bardzo mała (około 90 tys. mieszkańców) i naprawdę czuje się tu klimat trochę małomiasteczkowej Japonii. Tutaj też trafiliśmy na najpiękniej kwitnące wiśnie, szczególnie ładnie komponujące się z płynącą w mieście rzeką. W mieście można podziwiać stare drewniane domki i spróbować słynnej, ale według mnie przereklamowanej, wołowiny z Hidy. Mieliśmy szczęście, bo w dniu, w którym zwiedzaliśmy miasto, była piękna pogoda i 25 stopni.
Wszystko zmieniło się nazajutrz rano. Temperatura spadła do 5 stopni (20 w ciągu jednego dnia!), a kolejnego miała spaść nawet poniżej zera! Był to w dodatku dzień, w którym wybraliśmy się w wyższe partie gór, zimno czuliśmy więc jeszcze mocniej – ciężko mi było prowadzić wózek bez rękawiczek. Chyba dlatego kolejna atrakcja z listy UNESCO nie spodobała się nam tak, jak pozostałe. A tą atrakcją była zabytkowa wioska Sirakawa-go, słynna ze swoich tradycyjnych drewnianych domostw zwanych gassho-zukuri. Domostwa są charakterystyczne z powodu swojej budowy, bo wszystkie były budowane „na jedno kopyto” tzn. nie tylko w tym samym kształcie, ale też w tym samym położeniu wzdłuż rzeki. A wszystko po to, żeby jak najlepiej chronić przed wiatrem, wiejącym właśnie wzdłuż rzeki. Domy były budowane bez użycia metalu, kryte strzechą ze słomy ryżowej i kurne, tzn. bez dymnika. Współczuję tym, którzy zamieszkiwali wyższe piętra (a było ich aż 3 w tych niepozornych chatach), bo musieli być przyzwyczajeni do ciągłego zadymienia. Stąd też życie koncentrowało się przede wszystkim na najniższym piętrze z paleniskiem. Domy gassho-zukuri mogą wydawać się niepozorne, ale gdy około stu lat temu oglądali je wybitni europejscy architekci, byli pod wrażeniem przystosowania ich konstrukcji do trudnych górskich warunków.
_____________
Korzystając z krótszego wpisu opiszę pokrótce swoje spostrzeżenia dotyczące japońskich świerszczyków. Przed wyjazdem poczytałem, jak bardzo powszechne są gazetki i komiksy erotyczne w Japonii (podobno dorośli mogą je czytać na specjalnych stoiskach w miejscach, gdzie bawią się ich dzieci!), byłem więc ciekawy, jak wyglądają w rzeczywistości. Te w sklepach są oczywiście zafoliowane, ale zawsze znajdzie się egzemplarz otwarty przez amatorów oglądania bez płacenia. Jako wytrawny znawca tematu ;-) powiem Wam, że japońskie świerszczyki trochę różnią się od naszych. To, co najciekawsze (sami wiece, co) jest bez wyjątku zasłonięte gwiazdką lub czymś w tym rodzaju. Podobno japońska cenzura uznaje za zakazaną pornografię samo pokazanie włosów łonowych! Szczególnie wiele można spotkać gazetek o podglądaniu pań w krótkich spódniczkach, co nie dziwi, bo w Japonii kobiety lubią się tak ubierać wyjątkowo często. Nic dziwnego, że w godzinach szczytu podstawia się wagony tylko dla pań.
Jeszcze ciekawsze od gazetek są komiksy porno. O ile gazetki to po prostu zbiór zdjęć, komiksy porno to już perwersja na całego (o ile w ogóle rysunki można uznać za perwersję, ale to temat na dłuższą dyskusję). I nawet tutaj na rysunkach wszystkie narządy płciowe są zamazane, co mnie już trochę zdziwiło. Potwierdzę też, że komiksy, w odróżnieniu od świerszczyków, są wyjątkowo popularne, sam widziałem statecznych mężczyzn w garniturach zaczytujących się w nich w pociągach.
Skoro już mówimy o zakazanych owocach, weźmy na tapetę ten najbardziej popularny – alkohol. Zdziwiło mnie to, że czasami można było kupić piwo (papierosy też) wprost z automatów ustawionych na ulicy – no bo jak w tej sytuacji sprawdzić wiek nabywcy ( w Japonii 20 lat)? Śmiesznie się kupuje alkohol w sklepach – musisz potwierdzić na panelu dotykowym, że masz ukończone 20 lat – żadnej weryfikacji dokumentów tożsamości, choć może to tylko w moim przypadku, bo chyba nikt nie miał wątpliwości, że tyle miałem. A zdecydowanie najlepszym alkoholem, który piłem w Japonii, jest lokalna whisky Yamazaki – ich single malt jest naprawdę wspaniały!