(Mam nadzieję, że dwuznaczność tytułu jest widoczna na pierwszy rzut oka. Jeśli nie, poniżej wyjaśniam o co chodzi).
To był jeden z najmniej intensywnych dni, bo w pierwszej jego połowie jechaliśmy kilka godzin pociągiem. Kolejnym miastem miała być Hirosima, nasza baza wypadowa na cztery następne dni. Nasz hotel był położony tylko kilka minut od Parku Pokoju, symbolu upamiętniającego zrzucenie na miasto bomby atomowej. W Parku (skądinąd bardzo ładnym) znajduje się m.in. wzruszająca rzeźba upamiętniająca dzieci – ofiary bomby i jej następstw. Bezpośrednią przyczyną jego powstania była tragedia dziewczynki, która umarła na białaczkę popromienną kilka lat po wybuchu bomby. Jak na ironię, pierwszą bombę atomową użytą w działaniach wojennych Amerykanie byli łaskawi nazwać Little Boy.
Z pewnością nie można ominąć Muzeum Bomby Atomowej, w której bardzo dokładnie opisana jest sama historia bomby, zniszczenia jakich dokonała i opłakane następstwa dla ludności cywilnej. Oglądając zdjęcie, pokazujące niemal całkowite zrównanie z ziemią dużych połaci miasta, nie mogłem się oprzeć myśli „Do cholery, tutaj wszyscy patrzą z przerażeniem, a przecież to samo Niemcy zrobili po powstaniu z Warszawą! Konwencjonalnymi metodami! Przecież ta polska tragedia powinna być tak samo nagłośniona, jak japońska!” To porównanie oczywiście nie umniejsza nic hekatombie Hirosimy, ale dodatkowo uwypukla tragedię Warszawy.
Nieopodal Parku Pokoju znajduje się słynny Genbaku Domu lub po polsku Kopuła Bomby Atomowej. Budynek, jako jeden z nielicznych dzięki stalowej konstrukcji przetrwał wybuch bomby (co ciekawe, wybuch przetrwał też niewielki budynek po drugiej stronie rzeki służący obecnie za centrum turystyczne, o czym niewiele osób wie) i w tymże stanie został zakonserwowany jako świadectwo zniszczeń, jakie spowodowała. Wbrew częstym mylnym opiniom, Genbaku nie znajdował się w hipocentrum wybuchu, choć to było położone bardzo blisko, bo około 200m dalej. Genbaku widziane z bliska robi niesamowite wrażenie. Wokół budynku nie pozbierano nawet gruzu z ziemi, co sprawia, że można się poczuć jakbyśmy oglądali go tuż po wybuchu.
Hirosima przynajmniej jedno „zawdzięcza” bombie atomowej. Zmiecione z powierzchni ziemi dzielnice odbudowano dbając o ład przestrzenny, co sprawia, że Hirosima jest najpiękniejszym dużym miastem w Japonii, z masą zieleni i szerokimi bulwarami nad rzeką. Naprawdę warto poświęcić mu trochę więcej czasu niż standardowe pół dnia na Park Pokoju, co najczęściej robią turyści.
____________
Połowa wycieczki była za nami, a ja ciągle nie zrealizowałem celu, którym było zjedzenie fugu. Tego dnia uznałem, że nie mogę dłużej czekać i rozpocząłem poszukiwania. Choć Hirosima nie jest miastem kojarzonym z fugu („stolicą” tej ryby jest położona na zachodnim krańcu Honsiu prefektura Yamaguchi), nie ma tu problemu z jej zjedzeniem. Po lekkich perypetiach trafiliśmy do tradycyjnej japońskiej restauracji w jednym z lepszych hoteli. Dostaliśmy wprawdzie menu po angielsku, ale w tej wersji nie było żadnych dań z fugu! Na szczęście słowo fugu brzmi tak samo po angielsku i japońsku, w związku z tym pani kelnerka nas zrozumiała i przyniosła menu japońskie, tym razem zawierające całą stronę dań z tej ryby.
Przypomnę, że fugu jest rybą zawierającą śmiertelną truciznę tetrodoksynę (1200 razy bardziej śmiertelną od cyjanku!). Tetrodotoksyna jest zawarta przede wszystkim w wątrobie i jajnikach ryby, jeśli więc umiejętnie usunie się te organy, ryba może być bezpiecznie jedzona. Sęk w tym, że ich usunięcie wymaga precyzji i robienie tego w warunkach domowych skutkuje śmiertelnymi wypadkami, o czym co roku informują japońskie media. W restauracjach nie ma takiego zagrożenia – fugu przygotowują kucharze po specjalnym przeszkoleniu, trwającym 2-3 lata, i egzaminie, który zdaje zaledwie 30% z nich. Przypadków śmiertelnych po spożyciu fugu w restauracji nie notowano w Japonii od bardzo wielu lat.
Fugu tradycyjnie zamawia się w zestawach, ja jednak chciałem jej tylko spróbować i zamówiłem najbardziej typowe danie – sashimi, a więc fugu na surowo, pokrojoną w tak cienkie plastry, że widać przez nie talerz. To właśnie sashimi pozwala na najpełniejsze określenie walorów smakowych ryby. Kasia nie chciała ryzykować i zamówiła sashimi z innych, nietrujących ryb. Jej danie było z kolei naprawdę przepięknie podane (zobacz zdjęcie).
Mówi się, że fugu nie powala na kolana walorami smakowymi i mogę to potwierdzić. Moim zdaniem ta ryba jest w smaku... no właśnie, trochę nijaka. Nie czułem też żadnego drętwienia podniebienia i tego typu spraw, choć Kasia po spróbowaniu jednego kawałka stwierdziła, że coś ją tam lekko znieczula. Ale może to była tylko autosugestia.
Na pewno ciekawi Was, ile taka przyjemność kosztuje. Fakt, nie jest tanio, ale nie ma takiej tragedii, jak niektórzy mogą myśleć. Pełny zestaw z fugu (3-5 małych dań) kosztuje 6000 – 8000 jenów (200 – 250 zł), za samo sashimi zapłaciłem 3800 jenów, a więc około 120 zł według aktualnego kursu.