Zachęceni poprzednim sukcesem i trochę znudzeni (przeczytałem wszystkie książki i zrozpaczony musiałem się uciec do Nicholasa Sparksa w hotelowej "wypożyczalni") wybraliśmy się po raz drugi na łowienie ryb. Tym razem przed łowieniem ryb mieliśmy złapać też przynętę, a konkretnie kraby. Dziarsko zgłosiłem się na pomoc przewodnikowi, choć ostatecznie wszystkie kraby złapał on. Ja za to swoje bohaterstwo okupiłem krwią - krab potężnie udziabał mnie w palec. Jak szybko wyjaśnił przewodnik, przy łapaniu krabów należy bardzo szybko wyłamać im szczypce, potem są już niegroźne. No cóż, następnym razem popróbuję.
Polsko - fidżijski pojedynek w łowieniu ryb wygrało Fidżi 4:2, głównie przez skandalicznie słabą moją postawę - zmarnowałem chyba z 10 brań, tylko jedno było skuteczne. Kasia za to złowiła swoją pierwszą w życiu rybę.