Przesiadka z polskich na wietnamskie linie lotnicze. Pierwsza różnica, ale jakże ważna, to darmowy alkohol w ramach posiłku :-) Poza tym nie było się do niczego przyczepić. Zresztą, półtorej godziny w porównaniu z prawie jedenastoma lotu Warszawa-Hanoi to pestka.
Jeszcze przed wyjściem z samolotu poznaliśmy, że szczęście do niskiej temperatury szybko nas opuściło. O 20.00 były 32 stopnie i bardzo wysoka wilgotność. Za to lotnisko w Siem Reap widziane wieczorem było przepiękne, chyba najładniejsze ze wszystkich, jakie widziałem do tej pory.
Od razu przy wejściu powitał nas tłum celników wydających wizy. Jeden przyjmował pieniądze i wniosek, drugi produkował wizę, trzeci wklejał, czwarty stemplował, piąty oddawał. Taka mała wizowa manufaktura. Było ich tam nawet więcej, ale nie wiem, do czego służyli pozostali.
Zanim dostaliśmy wizę, trzeba było wypełnić wniosek. Niestety, wszystkie wyłożone formularze były wykorzystane i musiałem poprosić pana celnika. On na to, że blankiet kosztuje 5 dolarów. Przed przyjazdem przeczytałem w Lonely Planet, że Kambodża to kraj wszechobecnych naciągaczy i nawet celnicy nie są od tego wolni. Pomyślałem sobie „Oho, no to masz pierwszy przykład”. Na szczęście celnik za chwilę szeroko się uśmiechnął, powiedział, że żartował i wydał formularz za darmo.
Przy wyjściu z lotniska kolejne zaskoczenie. Spodziewaliśmy się tłumu taksówkarzy nagabujących do skorzystania, a tu tymczasem miły pan zaprasza – „Chcecie państwo motorek za 2$ od osoby, taksówkę za 7$ czy busik za 15$? Mamy stałe ceny, płatność tu na miejscu.” A więc żadnych taksometrów, żadnego naciągania! Toż to organizacja lepsza niż w Polsce, nie wspominając o naszych poprzednich doświadczeniach z Zakaukazia! Zamówiliśmy taksę, która zawiozła nas do hotelu Mekong Angkor Hotel. Spodziewałem się trochę niższych cen, ale czy miejsce w dwuosobowym pokoju z klimą, śniadaniem i hotelowym basenem w cenie 25$ (za 2 osoby) to naprawdę tak dużo? Ulokowaliśmy się więc, zarezerwowaliśmy tuk-tuka na następny dzień, kolacja i lulu.