Geoblog.pl    stock    Podróże    Hasta la crisis, siempre!    Trudny początek
Zwiń mapę
2025
08
lis

Trudny początek

 
Kuba
Kuba, Morón
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Zapraszam do relacji z podróży na Kubę. Relacja wyjątkowo nie jest na żywo, a to z powodu braku sensownego internetu na miejscu. Zresztą, w dobie Geobloga bez komentarzy, nie ma to większego znaczenia :-(.

Pomysł na Kubę pojawił się trochę przypadkowo. Szukałem sensownego miejsca na wyjazd tylko z żoną w listopadzie i rozważałem różne scenariusze – na tapecie była Kenia, Senegal, coś z Ameryki Południowej lub Środkowej. Ostatecznie padło na Kubę, między innym z powodu skomplikowanego dojazdu i poczucia, że ten kraj akurat lepiej zwiedzić bez dzieci. Przeczucie nas nie zawiodło, ale ciągle mam wątpliwości czy Kuba to był dobry wybór. Bo dojazd do i powrót z tego kraju był wyjątkowo skomplikowany. Trzeba było dojechać do Wilna, stamtąd przez Amsterdam i Toronto dolecieliśmy do Cayo Coco. Powrót był jeszcze bardziej skomplikowany, bo przez Montreal i Wiedeń, przy czym w Montrealu mieliśmy aż 17 godzin oczekiwania. Z Warszawy było niewiele drożej, ale z dwoma długimi przesiadkami w Toronto, a mnie szczególnie zależało na długiej przesiadce w Montrealu. Te 17h wykorzystaliśmy na wizytę u mojej ciotki, którą z uwagi na jej bardzo podeszły wiek być może (mam nadzieję, że nie) odwiedziłem ostatni raz w życiu.

Przylecieliśmy do Cayo Coco, które jest Kubą - nie-Kubą. Archipelag Jardines del Rey jest w zasadzie odcięty od reszty Kuby. Trzy groble łączące go z Kubą właściwą są dobrze pilnowane i normalny Kubańczyk może się tam dostać tylko wtedy, gdy pracuje przy obsłudze ruchu turystycznego lub (to nowość od niedawna) wykupił za dolary wycieczkę z lądu.

Dla turysty takie odcięcie ma dobre i złe strony.

Dobre są takie, że życie tu nie przypomina życia zwykłych Kubańczyków – prąd, paliwo czy jedzenie są dostępne w obfitości.

Złe są takie, że życie tu nie przypomina życia zwykłych Kubańczyków – de facto nic się o tej normalnej Kubie nie dowiemy, to jest jakby inny kraj.

A dostanie się na Kubę właściwą nie jest wcale łatwe. Na początku zamówiliśmy samochód z dostawą na lotnisko, ale po potwierdzeniu rezerwacji komunikacja się urwała. Właściciel hostelu w Morón zaproponował nam transport za 60 USD, ale ofertę odrzuciliśmy – wydawała się nam zbyt droga na 60 kilometrów. Po czasie okazało się, że powinniśmy ją zaakceptować, bo przy przylocie okazało się, że na 200-osobowy samolot czekało 5 taksówek (cała reszta pojechała autokarami do resortów). I te taksówki krzyknęły stałą cenę 70.

„70 czego?” – pytam. A wszystko jedno, może być euro, dolary amerykańskie i kanadyjskie. Zdębiałem, bo 70 dolarów kanadyjskich to przecież 43 euro i 50 dolarów. Miałem dolary kanadyjskie, ale tylko w banknocie 100, a taksówkarz oczywiście nie miał wydać. Zapłaciłem więc 70 dolarów amerykańskich. Straszne zdzierstwo.

Przyjechaliśmy do Morón, całkiem sporego, bo 70-tysięcznego miasta po drugiej stronie grobli. Było już przed 22, a miasto tonęło w ciemnościach. Tak rozpoczęło się nasze zderzenie z Kubą – krajem, gdzie elektryczność wieczorem pojawia się i znika (częściej znika). Na szczęście nasza casa particular czyli ichniejszy hostel, okazała się całkiem przyjemna, stąd po 30 godzinach podróży bardzo szybko zasnęliśmy.

Mój sen został brutalnie przerwany w środku nocy, a osobą, która dopuściła się tego występku, była żona. Wyszła do łazienki, a tam na desce klozetowej siedzi… żaba! Oczywiście musiałem żabę usunąć zawijając ją w ręcznik i wynosząc na dwór. Dalsza część nocy przebiegła na szczęście bez zakłóceń.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
stock
Wojtek
zwiedził 55.5% świata (111 państw)
Zasoby: 693 wpisy693 2930 komentarzy2930 8460 zdjęć8460 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
08.11.2025 - 15.11.2025
 
 
19.09.2025 - 29.09.2025