Sama końcówka podróży była trochę nerwowa, bo na przesiadkę na lotnisku w Stambule miałem jakieś 45 minut. Nie jest to dużo na tego molocha, ale się udało i zgodnie z planem koło 9.00 zameldowałem się już w domu. Nawet niespecjalnie zmęczony, udało się złapać trochę snu w nocy.
Wyjazd bardzo udany, w mojej ulubionej formule – 5 dni urlopu daje 9 dni zwiedzania. Byłem w czterech krajach, zwiedziłem 13 miejsc z listy UNESCO i jedno miejsce z listy informacyjnej. W trzech krajach skompletowałem wszystkie wpisy: w Pakistanie, Wietnamie i Malezji, przy czym dla tych dwóch ostatnich krajów nastąpiło to już drugi raz (pierwszy raz ich listy skompletowałem odpowiednio w 2011 i 2017). W Indonezji skompletowanie listy UNESCO jest bardzo trudne – wymaga zwiedzania Parku Narodowego Lorenz na Irian Jaya, a żeby dostać się do wpisanej strefy trzeba chyba prosić jakiegoś misjonarza o wsparcie. To zrobię kiedyś, jak już będę miał sporo więcej czasu.
Dziś jest pierwszy dzień odkąd pamiętam (co najmniej od 10 lat), kiedy wróciłem z podróży i nie mam kupionych żadnych biletów! Ale plany mam – w listopadzie wybieramy się z żoną albo na tydzień, albo nawet na dwa tygodnie gdzieś dalej. Jest kilka pomysłów i cztery kontynenty rozważane.
Dziękuję wszystkim za śledzenie relacji i za komentarze! Jak wskazałem w poprzednim akapicie – do usłyszenia za nieco ponad miesiąc.