Dziś upał miał zelżeć, ale nie zelżał – nadal było 37 stopni. Trzeba było siedzieć w górach albo na północ od nich, tam jest zauważalnie chłodniej. Ale cóż, plany same się nie wykonają. Dziś rozpoczęliśmy od zamku
Hikone, pięknej fortecy położonej w mieście o tej samej nazwie, na strategicznej drodze z Tokio do Osaki. Hikone został wybudowany na początku XVII w. przez ród Ii, jeden z tych, który tak wyrósł wspierając pierwszego szoguna Ieyasu Tokugawę. Ród Tokugawa wprowadził długo wyczekiwany pokój i władcy zamku mniej myśleli o obronności, a coraz więcej o wygodnym życiu, stąd też wybudowali w obrębie murów piękne ogrody. I choć zamek nie równa się rozmiarami temu z Himeji (de facto jest znacznie mniejszy), stanowi harmonijną całość i jest wyjątkowo przyjemny do zwiedzania (trzeba tylko uważać na bardzo strome schody).
Z Himeji skierowaliśmy się w stronę Osaki, w której byliśmy już 12 lat temu. Ale w międzyczasie doszedł tu jeden wpis na listę UNESCO, a drugi jest planowany na 2026 r. Oba dotyczą początków państwowości japońskiej, czasów, zanim stolica kraju została ustanowiona w Nara. Ten czas nazywa się okresem Yamato (lata 250-710 n.e.), który dzieli się na dwa subokresy -
Kofun (250-538) oraz
Asuka(538-710). Z czasów Kofun pochodzą wpisane na listę UNESCO kofuny, czyli kurhany cesarskie, w charakterystycznym kształcie dziurek od klucza. Największy z nich, kofun cesarza Nintoku, to być może trzeci największy grobowiec świata – ustępuje tylko piramidzie Cheopsa oraz Mauzoleum Pierwszego Cesarza Qin (to z Terakotową Armią). Napisałem „być może”, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy Nintoku czy ktokolwiek inny tam leży. Sprawująca nad grobowcami pieczę Agencja Dworu Cesarskiego nie dopuszcza nikogo do jakichkolwiek prac w kofunach. Cóż, cesarze japońscy wywodzą się przecież w prostej linii od Amaterasu, shintoistycznej bogini słońca, miejsca ich pochówku są święte i nie dla śmiertelników.
Przez takie podejście kofuny, choć niewątpliwie ważne, z perspektywy turysty stanowią wielkie rozczarowanie. Najlepiej je oglądać z powietrza, startujący lub lądujący w Osace niech zwrócą uwagę na ogromny kofun Nintoku. Z ziemi nie widać kompletnie nic interesującego – małe kofuny to po prostu pagórki, duże są zalesione i poza drzewami nie uświadczysz niczego, a nawet nie wejdziesz – prawie wszystkie są ogrodzone. My „zwiedziliśmy” jedyny kofun, na który można wejść, tj.
Kofun Nabezuka, tuż przy stacji Hajinosato.
Znacznie lepiej wyglądają zabytki z drugiego subokresu, tj. Asuka. Zachowało się sporo – kamienne kofuny, ruiny pałaców, studnie, chramy shinto i świątynie buddyjskie, w tym Asuka-dera lub
Hoko-ji, uważana za najstarszą świątynię buddyjską w Japonii. Świątynia jest mała, ale urokliwa i niewątpliwe ważna – zwiedzających było całkiem sporo. Nieopodal znajdują się inne zabytki z okresu Asuka, ale z uwagi na upał zwiedziliśmy tylko kilka z nich, w tym Sakafuneishi – strumień, którego woda wpada do pojemnika w kształcie żółwia. Nieopodal na wzgórzu znajduje się tajemniczy kamień przypominający leżącego człowieka. Przeznaczenie nie jest znane, choć przyjmuje się, że służył do produkcji sake.