Tytuł notki nawiązuje do miejsca, które dziś zwiedziliśmy. Po francusku nazwa ta brzmi
Gros Morne i w tak nazwanym parku narodowym dziś spędziliśmy większość dnia. Zanim tam dojechaliśmy, zrobiliśmy dwa przystanki. Pierwszym była tzw.
Glassy Beach - osobliwe miejsce, gdzie rozbito tysiące butelek, aby morze oszlifowało szkło. Drugim było wspaniałe insektarium w Deer Lake. Insektarium zawiera niewielką, ale dobrze prowadzoną wylęgarnię motyli, a w części innych owadów można sobie potrzymać na rękach różne egzotyczne stworzonka. Świetne miejsce, bardzo polecam jeśli ktoś będzie w okolicy. Mają tu między innymi monarchę wędrownego, którego czasem można spotkać na Nowej Fundlandii. A dolatuje tutaj aż z centralnego Meksyku, z miejsca, które tak nas zachwyciło podczas
naszej podróży 6 lat temu.
Bylibyśmy pewnie opuścili insektarium w Deer Lake, ale musieliśmy zabić trochę czasu. W drodze do Deer Lake nie tylko padał straszny deszcz, ale zaskoczyła nas śnieżyca, a temperatura spadła do zera. W takich warunkach nie mogliśmy zwiedzać parku narodowego, ale prognoza pokazywała, że od około 15.00 ma nie padać. Tutaj rozpoczynanie zwiedzania o 15.00 to nie problem, bo ciemno się robi dopiero koło 22.00.
Park Narodowy Gros Morne jest znany ze swoich różnorodnych krajobrazów. W południowej części dominują U-kształtne doliny polodowcowe, pokryte niską, rzadką roślinnością. W części północnej jest więcej lasu (karłowatego co prawda – wszak jesteśmy w klimacie subpolarnym), a osobliwością są zamknięte fiordy. Nasze zwiedzanie było mocno przerywane – prognoza pogody jednak kłamała i padało z przerwami praktycznie przez cały dzień. Rozpoczęliśmy od punktu widokowego w okolicy
Trout River, aby następnie przejść się szlakiem
Tablelands Trail. Potem kopsnęliśmy się na drugą stronę fiordu East Arm, po drodze podziwiając piękne, choć ograniczone pogodą, widoki. Dzień zakończyliśmy 5-kilometrową przechadzką do Western Brook Pond – monumentalnego, zamkniętego fiordu, którym można przepłynąć łódką za zaporową cenę około 100 dolarów kanadyjskich. Na łódkę u nas było już za późno, ale spacer i tak dostarczył wrażeń estetycznych. Gros Morne to miejsce wspaniałe, szkoda, że nie mieliśmy dziś szczęścia do pogody. Jutro ma być zdecydowanie lepiej (gdy to piszę, z okna podziwiam piękne słońce). Czy tak będzie, zobaczymy. Dziś śpimy w miejscowości o wdzięcznej nazwie Cow Head (głowa krowy).