Techniczny stop w Pekinie okazał się być małą przygodą. Wiał tak silny wiatr, że pilot dwa razy podchodził do lądowania, a to nigdy nie jest przyjemne. To już drugi tego typu incydent w tym roku, podobny miałem podczas lotu z Liverpoolu na Wyspę Man, gdzie kilka metrów nad lotniskiem pilot dał całą naprzód, aby… wrócić do Liverpoolu.
Jak już samolot z Makau wylądował, musiałem na godzinę przekroczyć granicę Chin kontynentalnych, aby pobrać kartę pokładową i przejechać na właściwy terminal. Z 5h przesiadki 3h straciłem na te ceregiele...
Ale w końcu udało się wrócić zgodnie z planem. Jedna z najbardziej męczących podróży za mną. Połączenie dwóch mocno odległych od siebie państw – Turkmenistanu i Filipin – wyszło bardzo dobrze, choć było to okupione sporym wysiłkiem.
Rozpocząłem podróż 28 marca wieczorem, zakończyłem 14 kwietnia z samego rana. Jak łatwo policzyć, daje to 17 nocy poza domem. Z tych 17 nocy tylko kilka spędziłem mogąc się porządnie wyspać – czyli mając możliwość dotarcia przed 21.00, a wyjścia po 7.00. Trzy noce spędziłem w samolocie, kolejne trzy na lotnisku, dwie na statku, jedną w samochodzie, jedną w pociągu, jedną nieudaną w jurcie, a tych „normalnych” nocy doliczyłem się zaledwie dwóch – jednej w Turkmenistanie i jednej na Filipinach, razem z kolegą Arturem. Zdecydowanie najlepiej mi się spało na katamaranie – bujanie statku i monotonny ryk silnika to idealna kołysanka dla starego żeglarza :-).
Może trudno uwierzyć, ale podczas podróży odbyłem 18 lotów, średnio więcej niż jeden dziennie. Część z nich była krótka, ale kilka ponad trzygodzinnych. Z tej dziewiętnastki chyba tylko 4 odbyły się w godzinach 7.00-19.00, co tłumaczy intensywność podróży.
Zwiedziłem 11 miejsc z listy UNESCO, aż 17 regionów NomadMania (z czego 16 nowych) – liczby, które sam kilka miesięcy wcześniej uznałbym za niemożliwe w dwa tygodnie.
W tym momencie daję komentarz żony, która te moje „osiągnięcia” komentuje co najwyżej puknięciem się w czoło i twierdzi, że niepotrzebnie się tak męczę i narażam zdrowie. W pewnym sensie ma rację, ale co zrobić, że w takich warunkach się czuję najlepiej – motyla noga, naprawdę bardzo mi to odpowiada, zmęczenie czuję po powrocie do domu, ale nie tak bardzo w trakcie podróży. Poza tym to oczywiście trochę konieczność - smutna rzeczywistość etatowca, który chce zobaczyć jak najwięcej w z góry ograniczonym czasie. Dla równowagi prezentuję jednak ten głos – samotność długodystansowca odzywa się nawet we własnym domu, psiakrew:)
Dziękuję wszystkim śledzącym i komentującym. Wracam odbyć krótką przerwę, aby za kolejne dwa i pół tygodnia udać się z rodziną do Rumunii. Nie wiem, czy będę opisywał ten wyjazd, na pewno za to opiszę następny, już pod koniec maja. Tam też będzie bardzo wiele lotów, ale większość z nich śmiesznie krótka (15-20 minut między jednym lotniskiem a drugim!). Znów z kolegą Piotrkiem odwiedzę, inszallah, miejsca jeszcze tu nieopisywane. Jeśli oczywiście Latający Potwór Spaghetti będzie łaskawy prostować moje ścieżki.
Ramen!