Dwa ostatnie dni to ciąg dalszy intensywnego zwiedzania. Wczoraj trzeba było wyjść o 6 rano, aby na spokojnie zdążyć obejrzeć jaskinie oddalone od Puerto Princesa o 3h drogi. Mowa o
jaskiniach Tabon, miejscu, w którym odkryto najstarsze ślady bytności
homo sapiens sapiens na Filipinach, datowane na 47 tys. lat wstecz. Jaskinie są pięknie położone nad samym brzegiem morza, a południowy Palawan słynie z jednych z najpiękniejszych plaż na Filipinach.
Jaskinie Tabon to filipińska propozycja na listę UNESCO do rozpatrzenia w 2027 r. Takie miejsca są zwykle rzadko odwiedzane przez turystów, więc nasz organizator Thomas dobrze się przygotował. Już w styczniu wysłał maila potwierdzającego wizytę gości – entuzjastów listy UNESCO. Został chyba niewłaściwie zrozumiany, co doprowadziło do zabawnej, ale dla nas korzystnej pomyłki.
Jaskinie Tabon są dobrze zarządzane – ładne muzeum, ścieżka do jaskiń, sklepik itp. Ale zdziwiliśmy się, że jest tam tylu ludzi, wszystko wręcz lśni, nawet plaża jest zamieciona w każdym kącie, pracownicy się nami interesują... Okazało się, że po mailu kolegi Thomasa wzięli nas za oficjalną delegację UNESCO – w czasie przygotowań do wpisania na listę byłaby to ważna sprawa, więc wszystkich postawiono w stan gotowości. Prawda szybko wyszła na jaw – nie chcieliśmy niczego ukrywać - ale przygotowania już poczyniono.
Do zwiedzania udostępnionych jest 9 jaskiń, ale żeby je zobaczyć, trzeba dobrych 2-3 godzin i bardzo dobrej kondycji. Były z nami osoby po 60-tce, więc po zobaczeniu czterech z nich zrezygnowaliśmy – i tak kolejne nie dodałyby dużo do atrakcyjności, wszystkie pozostałości dawnych mieszkańców wydobyto i wywieziono do muzeów. Niemniej jednak spodziewam się, że jak już dokumenty będą skompletowane, miejsce zostanie wpisane na listę.
Wczoraj pożegnałem się z uczestnikami rejsu. Każdy pojechał w swoją stronę, a ja do końca podróży będę sam. Udałem się do
Legazpi, niewielkiego miasta na południowo-wschodnim krańcu wyspy Luzon. Legazpi jest znane przede wszystkim z jednej rzeczy – majestatycznego wulkanu
Mayon, wznoszącego się nieopodal miasta. Góra jest wspaniała, a jej wspaniałość doceniają sami Filipińczycy, umieszczając ją na banknocie 100 peso. Wulkan Mayon wielokrotnie wybuchał i ciągle leci z niego dym. Ostatnia erupcja była już dobrych parę lat temu, ale w promieniu 6 km od krateru są ostrzeżenia, że jest to strefa stałego niebezpieczeństwa. Obejrzałem sobie Mayon z trzech stron, wjechałem pod planetarium, zwiedziłem ruiny Cagsawa – kościoła zniszczonego przez wulkan w 1814 r., zajrzałem też do kościoła Daraga z bardzo interesującą fasadą. Mayon jest kolejnym kandydatem Filipin na listę UNESCO – tym razem propozycja już wpłynęła i będzie analizowana w 2026 r., rok wcześniej niż Tabon. I tu powinno się udać.
Jutro miałem pozostać w Manili, ale zobaczyłem już tam to, co chciałem, dlatego robię sobie bonusową wyprawę w jedną z rzadziej odwiedzanych części Filipin.