Jako wcześniej rzekłem spaliśmy w Mary, sporym mieście z ponad 200 tys. mieszkańców. Mary nazywało się do 1937 r. Merv (Mierw) i jest z nim związana historia mojej rodziny, którą opowiem.
1915 r., pierwsza wojna światowa. Niemcy przełamują rosyjskie linie obrony i wdzierają się do Kraju Przywiślańskiego. W kraju, szczególnie w jego dzisiejszej wschodniej części, panika. „Przychodzi Niemiec i będzie babom cycki obcinał”*. Co robić – trzeba uciekać!
Uciekały całe wioski, trochę ludzi z małych miasteczek. Ładowali ich do pociągów i często pytali, gdzie mają wywieźć. Rodzina babci wylądowała w okolicach Jekaterynosławia (dzisiejszy Dniepr). Rodzina dziadka na pytanie kolejarzy odpowiedziała: „Tam, gdzie ciepło”. No to wywieźli ich na same rubieże Imperium Rosyjskiego, do Mierwu właśnie.
Warunki tej ucieczki były straszne – ponad połowa dzieci poniżej drugiego roku życia jej nie przeżyła. Babcia miała wtedy 4 lata, ale jej młodszy brat dopiero się urodził. Na szczęście przeżył. Przeżył również dziadek – w momencie ucieczki 8-letni chłopak, ale jego ojciec miał mniej szczęścia. Zachorował w Mierwie na tyfus i tam zmarł.
Obie rodziny wróciły do Polski jeszcze przed odzyskaniem niepodległości. Jak trudna to była podróż przez pogrążoną w rewolucji Rosję, możecie przeczytać w „Przedwiośniu” Żeromskiego. Po powrocie było jeszcze ciężej – wszystkie domy były zniszczone i w kilka rodzin gnieżdżono się na murowanej plebanii – jedynym ocalałym budynku. Babcia opowiadała potem, jaki głód wtedy cierpiała. Najpiękniejszym znaleziskiem była leżąca na ziemi kromka chleba, którą babcia pocałowała i zjadła.
Zwiedzając dzisiejsze Mary nie miałem nadziei na znalezienie grobu pradziadka. Nikt nie miał pieniędzy na taką rozpustę jak pomniki, nie sądzę, żeby uchowały się jakiekolwiek archiwa. Mimo wszystko ogarnęło mnie lekkie wzruszenie – dotarłem tam jako pierwsza osoba z rodziny.
Samo Mary jest całkiem nowoczesnym miastem – i tu widać rękę Turkmenbaszy, za którego rozkazem pobudowano wiele budynków. Spaliśmy w ogromnym hotelu Mary – nie wiem, czy kiedykolwiek miał szansę zapełnić swoje kilkaset pokoi.
Jest jeden powód, dla którego ludzie przyjeżdżają do Mary – wpisane na listę UNESCO
ruiny starożytnego Mierwu, perły Jedwabnego Szlaku. Ruiny są ogromne – zajmują kilka tysięcy hektarów, a pomiędzy nimi założono właśnie cmentarz. Nie widziałem tam żadnych grobów chrześcijańskich, choć niewykluczone, że to właśnie tam leży mój antenat.
Wracając do samych ruin, jest co oglądać. Najokazalszym budynkiem są ruiny
fortecy Kyz Kala z prawdopodobnie II-VIII w. Oprócz tego chlubą Mierwu są dwa mauzolea ważnych osobistości, mających wpływ na historię świata. Pierwszą był Hodża Jusuf (Hamedani), założyciel sufizmu, mistycznego nurtu w Islamie, bardzo popularnego w Azji Centralnej. Drugą był
Ahmad Sandżar, władca Turków Seldżuckich. Wódz ów znacznie rozszerzył imperium Seldżuków, opanowując większość dzisiejszego Afganistanu oraz Iranu.
Po zwiedzeniu Mierwu wróciliśmy po śladach do Aszhabadu, a tam wsiedliśmy w pociąg do Turkmenbaszy. Dystans nieco ponad 500 kilometrów pokonał w 15 godzin! Kilkadziesiąt wagonów jest ciągniętych przez lokomotywy spalinowe – w tym aspekcie Turkmenistan ma jeszcze dużo do zrobienia.
*cytuję prawdopodobnie niedokładnie z książki „Bieżeństwo 1915: Zapomniani uchodźcy” Anety Prymaki-Oniszk.