Po ciężkim wczorajszym dniu wzięliśmy jeszcze autobus do Delhi. Miał przybyć o 21.00, przybył o 23.00 – cóż, kolejna sztuczka naganiaczy, na którą się nawet nie nabrałem wiedząc, że nie ma szans przybyć tam w 3 godziny. Ale dzięki temu mieliśmy cały dzień na zwiedzanie Delhi i możliwość zostawienia bagaży w hotelu.
Miasto wyróżnia się i negatywnie, i pozytywnie. Negatywnie, bo po raz pierwszy widzieliśmy takie tłumy bezdomnych. Kilkuletnie dzieci czyściły szyby w taki sposób, że musiały wdrapywać się na koło, bo stojąc na ziemi po prostu do tej szyby nie dostawały. Pozytywnie, bo to jednak duża i nieźle zorganizowana metropolia, śmieci jest też dużo mniej niż w innych indyjskich miastach. Są normalne, numerowane autobusy i Google pokazuje ich trasy. I właśnie z tego dobrodziejstwa skorzystaliśmy – cały dzień poruszaliśmy się autobusami, zajechaliśmy nawet do hotelu pod same lotnisko. Ta przyjemność kosztowała nas… jakieś 5,20 zł. Dobrze czytacie. Dzień jazdy (wyszło pewnie z 50 km) dla dwóch osób to 5,20 zł łącznie. Z tego jakieś 4 zł to ja, a 1,20 zł Kasia, bo kobiety z jakichś przyczyn płacą sporo mniej (tak tłumaczył konduktor). Ja dostałem bilet biały, Kasia różowy. Wot, równouprawnienie!
Jeśli chodzi o zabytki, to nie mieliśmy większego wyboru – 3 obiekty z listy UNESCO rozrzucone po mieście wystarczyły na niemal cały dzień. Rozpoczęliśmy spacerkiem do
grobowca Humayuna, syna Babura, założyciela dynastii Wielkich Mogołów. Wielki Babur ma swój skromniutki grób w ukochanym Kabulu – wizytę tam opisywałem niecałe dwa miesiące temu
tutaj). Jego nieudolny syn Humajun ma wielki i wspaniały grobowiec w samym centrum Delhi. Grobowiec z zewnątrz prezentuje się wspaniale, wewnątrz dużo słabiej. Gdzie mu tam do znakomitości Tadź Mahal. W okolicy znajduje się kilka innych wspaniałych grobowców lokalnych notabli.
Migot miała rację – po wizycie w delhijskim
Czerwonym Forcie nie zmienię zdania, że najwspanialszą budowlą obronną jest dla mnie fort w Agrze. Wprawdzie mury delhijski fort ma wspaniałe, ale nie tak okazałe, jak te w Agrze. A w środku to już w ogóle bida, choć bida to w tym wypadku pojęcie względne. I tam jest wiele pałaców, ale te pałace, choć urocze, to raczej pałacyki. W dodatku wszystkie oprócz jednego zamknięte.
Zupełnie nieoczekiwanie naszym numerem jeden zostało
Kutb Minar. Kutb Minar znajduje się na przedmieściach Delhi i jest o prawie trzy wieki starsze od budowli Wielkich Mogołów. Nad kompleksem góruje wspaniały minaret z XIII w., część najstarszego meczetu w całych Indiach. Samotny (tzn. bez meczetu) minaret przypomina mi nieco ten z Dżam, choć oczywiście sceneria jest zupełnie inna. Oprócz tego w kompleksie znajduje się drugi, nieskończony minaret, jak również kilka innych monumentalnych, acz zrujnowanych budynków, wśród nich wspaniała żelazna kolumna.
To już ostatni wpis z podróży. Jutro wracamy, podczas przesiadki w Stambule postaram się wrzucić podsumowanie.