Zaczęliśmy dzień od Epworth, miasteczka na południe od Harare, znanego ze swoich Balansujących Skał – fantastycznej formacji skalnej, która na pozór powinna przewrócić się od większego podmuchu wiatru. Samo miejsce było jeszcze zamknięte, a więc obejrzeliśmy je zza płotu, za darmo.
Pół godziny później byliśmy już w
Harare, stolicy i jedynym naprawdę dużym mieście Zimbabwe. Harare zrobiło na nas przyzwoite wrażenie – szerokie ulice, dużo zieleni, wieżowce pamiętające lepsze czasy Mugabe, który jeszcze nie wyzuwał nikogo z własnej ziemi. Ogólnie – przyjemne miejsce. W centrum obowiązuje płatne parkowanie, o czym nie wiedziałem i dostałem „mandat” czy raczej wezwanie do zapłaty 1 USD. Znalazłem parkingową i uiściłem należność bez żadnych dodatkowych kar.
Nie mieliśmy w Harare za dużo czasu i odwiedziliśmy trzy kościoły, a potem miejsce pamięci. Pierwszym i najciekawszym kościołem była anglikańska Katedra NMP i Wszystkich Świętych. Najciekawszym, bo udało się nam załapać na prywatne zwiedzanie z dziekanem tego kościoła, ks. Jonasem. Kościół jest interesujący, częściowo wybudowany z granitu, i posiada chrzcielnicę głębokości metra w centrum kościoła. Katedra w latach 2007-2012 była okupowana przez Nolberta Kunongę, biskupa, który dokonał schizmy i został chwilę później ekskomunikowany. Kunonga popierał otwarcie Roberta Mugabe i sąd początkowo przyznał mu prawo do nieruchomości kościoła anglikańskiego. W 2012 Sąd Najwyższy Zimbabwe orzekł jednak inaczej, a Kunonga został pozbawiony praw kościelnych. Na pamiątkę 5-letniej „okupacji” katedry na dziedzińcu posadzonych jest 5 palm. Gdy jedna uschnie, ma być zastąpiona przez kolejną.
Dużo mniej do powiedzenia mam przy katedrze katolickiej Najświętszego Serca. Nikt nas tu nie oprowadzał, obeszliśmy więc tylko kościół dookoła. Trzecim kościołem była cerkiew Św. Trójcy. Cerkiew należy do Greckiego Kościoła Prawosławnego, który w Harare ma bardzo silną obecność. Nie wiem, skąd tu grecka diaspora, w swoim czasie poszukam wyjaśnienia.
Dopełnieniem naszej wizyty w Harare była wizyta w
National Heroes Acre (nieoficjalne tłumaczenie mojego autorstwa to Pole Bohaterów Narodowych), upamiętniające masakry dokonywane przez białych na czarnych w czasie, kiedy Rodezja jeszcze nie stała się Zimbabwe. Na szczycie wzgórza jest m.in. małe muzeum poświęcone Robertowi Mugabe – wybitnemu politykowi, który najpierw poprowadził naród ku niepodległości, aby po zbyt długich rządach pchnąć go w ruinę. Jest też odpowiedzialny za wiele zbrodni na własnym narodzie, więc w takim miejscu nie powinien być upamiętniony.
Zwiedzanie zakończyliśmy na
jaskiniach Chinhoyi, malowniczych formacjach jakieś półtorej godziny na północ od Harare. A śpimy w Makuti, niedaleko granicy z Zambią. Jutro intensywny dzień, z nie wiadomo jakim zakończeniem – mamy co najmniej 3 różne warianty, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
PS Jestem bardzo zadowolony z faktu, że licznik odwiedzin tej podróży dobił już do 400. Biorąc pod uwagę, jak Geoblog liczy odwiedziny (jeśli np. Zula wejdzie na tego bloga w poniedziałek, wtorek i środę, policzy się to tylko jako jedna wizyta), to bardzo dobry wynik. Wiem, że czytają mnie osoby, które nic nie skomentowały i których czasem nawet nie znam. Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i dziękuję za uwagę :)
PS2 Rysunek Martyny dodany. Opisuje sytuację z jaskiń Chinhoyi, gdzie Kasia poczuła, że być może jeden z nietoperzy się na nią załatwił. Na szczęście to była tylko kapiąca woda :)