Punktualnie o 5.15 przyjechał po nas umówiony przewodnik z samochodem – moje mitsubishi i ja jako kierowca mieliśmy dzień odpoczynku. Udaliśmy się w kierunku głównej bramy do
Parku Narodowego Moremi, części wpisanej na listę UNESCO Delty Okawango. Z Maun do bramy jest 99 kilometrów, a mniej niż połowa jest po asfalcie, w związku z czym podróż trwa prawie 4 godziny. I o poranku te 4 godziny dały się nam mocno we znaki, bo w odkrytym samochodzie było przeraźliwie zimno. Dopiero po 8 zrobiło się znośnie, a po 9 można było zdjąć bluzy.
Zwierzęta można było obserwować jeszcze dobrą godzinę przed wjazdem do parku – głównie słonie i antylopy, ale poza parkiem widzieliśmy też jedyny dzisiaj raz bawoły. W samym parku było nieco lepiej – poza sporą liczbą słoni i antylop (w tym raz gnu i kudu) widzieliśmy niemało żyraf, trochę zebr i dwa hipopotamy (a raczej ich wystające z wody łby). Kulminacyjnym punktem dnia były trzy odpoczywające pod krzakiem lwy. Podobno mieliśmy szczęście, bo lwy niecodziennie się tu spotyka.
Generalnie rzecz biorąc powinniśmy być zadowoleni – i dzieci były – ale ja po wspaniałych safari w Tanzanii czułem jednak niedosyt. Nie udało mi się zobaczyć żadnego nowego zwierzęcia (ciągle brakuje mi lamparta, geparda i nosorożca z normalnej odległości) i ogólnie zwierząt było tutaj niezbyt dużo. Dużo było za to drogi – wyruszyliśmy o 5.15, wróciliśmy o 16.30, wytrzęsło nas za wszystkie czasy.
Zastanawialiśmy się co robić jutro. Pierwotny plan przewidywał jazdę na północ w kierunku Parku Narodowego Chobe, a dalej do Zambii i do Zimbabwe od północy. Kolejny - jazdę do Polokwane w RPA, a dopiero stamtąd do Zimbabwe. Postanowiliśmy jednak wybrać wariant najmniej męczący i jechać prosto do Zimbabwe. Jutro dzień drogi i jak dobrze pójdzie ostatnia lądowa granica w tej podróży.