Dzisiejszy dzień można by najlepiej opisać jednym słowem – intensywny. Dni, w których mamy stosunkowo mało jazdy – dziś było nieco ponad 300 kilometrów – są najczęściej bardziej męczące, niż te, w których pokonujemy dłuższe odcinki. Zegarek Kasi pokazał ponad 20 tysięcy kroków – od dawna nie mieliśmy tyle chodzenia w jednym dniu.
Co do zwiedzonych miejsc, stanowią absolutną klasę światową. Chyba jeszcze nigdy w ciągu jednego dnia nie zwiedziłem czterech miejsc, z których każde mieści się w top of the tops światowego dziedzictwa (nie mylić z listą UNESCO, na której znajdują się tylko dwa ostatnie zabytki). Wszystkie odwiedzone dziś miejsca były po prostu wspaniałe.
Forma relacji na żywo nie pozwala na szerokie opisy historyczne (w Egipcie już 22.00, a my dopiero chwilę temu przybyliśmy do pokoju i rozpocząłem pisać dzisiejszy odcinek), więc pozwólcie, że zadowolę się krótkimi jedynie wzmiankami.
Rozpoczęliśmy od wizyty w
Abydos. GPS pokazywał z hotelu 50 km i półtorej godziny jazdy, co nie wróżyło dobrze. I rzeczywiście, droga do Abydos jest dość męcząca, prawie cały czas jedzie się po słabej, pełnej dziur nawierzchni w terenie zabudowanym. Tak samo źle się wyjeżdża, choć przy wyjeździe eskortował nas motocykl policyjny. Nie byłem z tego zadowolony, bo droga, którą uparł się nas prowadzić, okazała się kilkanaście minut dłuższa od wskazanej przez mapy Google.
Samo Abydos to miejsce szczególne na mapie Egiptu – to tu znajduje się prawdopodobnie najstarszy cmentarz z czasów pierwszych dynastii egipskich. Ale szerokiej publiczności Abydos jest znane przede wszystkim ze wspaniałej świątyni Setiego I oraz położonej obok świątyni Ozyrysa. Świątynia Setiego I zapiera dech – gigantyczne kolumny i ściany pokryte są świetnie zachowanymi reliefami, z których część jest niemal zupełnie nietknięta. Niestety, były też takie ściany, w których wszystkie postacie ludzkie zostały usunięte – widomy ślad działania nadgorliwych wyznawców Proroka, których dzieło zniszczenia widziałem również współcześnie w irakijskiej Hatrze czy Nimrud. Abydos znane jest też z tzw.
listy z Abydos – spisu 76 władców Egiptu umieszczonego w jednej z komór świątyni.
Wracając na parking zauważyliśmy panią, która wykonywała dziwne gesty – wyginała ciało i wymachiwała rękami, jakby chciała coś przywołać lub napełnić się energią. Martyna skomentowała, że niemal identyczne ćwiczenie wykonuje na gimnastyce. Podobno w okolicy egipskich świątyń to widok wcale nierzadki. Ludzie przyjeżdżają tu w poszukiwaniu szczególnych mocy i innych rzeczy, których rozumem pojąć nie sposób. Zrobiliśmy sobie zresztą podobne ćwiczenie w Karnaku :)
Z Abydos udaliśmy się do kolejnej perełki –
świątyni Hathor w Denderze (Dendarze). Myśleliśmy, że ciężko będzie przebić świątynię w Abydos, ale chyba sztuka ta udała się świątyni Hathor. Jest jeszcze piękniej zdobiona (raczej należy powiedzieć: lepiej zachowana) niż ta z Abydos. Należy jednak uczciwie powiedzieć, że jest znacznie młodsza – pochodzi z II w. p.n.e., więc ma co najmniej tysiąc lat przewagi. Poświęcona jest Hathor, bogini, której wizerunki, jak również zakres wpływu, mocno ewoluowały na przestrzeni wieków. W Denderze zwracają uwagę wspaniale wykończone sufity – widać, że zostały w dużej mierze odrestaurowane.
Można by powiedzieć, że po takich perełkach nic nie jest w stanie nas dzisiaj zachwycić. I to poniekąd racja, bo świątynia numer 3 zaskoczyła nas bardziej rozmachem niż finezją. A mowa tu przecież o najsłynniejszej bodaj świątyni starożytnego Egiptu – Karnaku. Karnak jest wspaniały, gigantyczny i monumentalny w sposób przekraczający ludzkie pojęcie. Nic dziwnego, że tylu ludzi wierzy w pomoc pozaziemskich istot w tworzeniu tych budowli.
Dzień zakończyliśmy wieczorną wizytą w świątyni w Luksorze. Specjalnie chciałem zobaczyć ją wieczorem i nie zawiodłem się – widok pięknie podświetlonych gigantycznych posągów jest po prostu niezapomniany. Szczerze polecam. Z kolei Martyna rezolutnie skomentowała, że już za dużo tych świątyń na jeden dzień i już tak się nie zachwyca.
Żeby nie było tak cukierkowo, mam w tej podróży chwile irytacji. W świątyniach przeszkadzają mi pracownicy obsługi, którzy uporczywie starają się pokazać coś ekstra, mówiąc przy tym trzy słowa po angielsku i oczywiście oczekując napiwku. Pal licho napiwek, ale te ich komentarze i prowadzenie za rączkę tylko przeszkadzają. W Luksorze przeszkadzali mi naganiacze, usiłujący sprzedać coś za jednego dolara, po czym za chwilę cena rosła dziesięciokrotnie. Przeszkadza mi też nadmiernie opiekuńcza policja i brak możliwości zjedzenia czegokolwiek ciepłego przy drodze. Ale to w sumie mało istotne szczegóły.
PS Martyna pozazdrościła Poli z Genek Team i też postanowiła rozpocząć pisanie relacji. Panie i Panowie, w załączeniu jej debiutancka notka!