Dzień nie obfitował w wiele wrażeń. Mimo, że na śniadanie zeszliśmy punktualnie o 7, z hotelu udało się wyjechać lekko po 8.00. Do monasteru św. Katarzyny obok góry Synaj mieliśmy 1h 40 min. Nie zdecydowaliśmy się na wschód słońca na Synaju z trzech powodów: niespecjalnie lubimy wspinaczkę, dzieci w ferie nie chcą zarywać nocy, a w ogóle uważam, że wschody słońca (zachody zresztą też) w miejscach turystycznych są przereklamowane.
Dojechaliśmy do checkpointu 10 km przed klasztorem żeby usłyszeć, że do klasztoru to owszem, możemy pojechać samodzielnie, ale z powrotem w stronę Kairu już tylko w konwoju. Konwoje odjeżdżają całą dobę o parzystych godzinach, a więc najwcześniej załapalibyśmy się na ten o 12.00. W tym momencie wiedziałem, że nic już więcej dziś poza monasterem nie zobaczymy.
Sam monaster niestety zawiódł. Z zewnątrz wygląda monumentalnie, a znaczenia dla chrześcijaństwa nie sposób mu odmówić. W środku jest jednak bladziutko. Przede wszystkim strefa dostępna dla zwiedzających jest żałośnie mała, w zasadzie ograniczona do cerkwi Przemienienia Pańskiego (dostępnej tylko kilka metrów od wejścia), gorejącego krzewu, tzw. Studni Mojżesza i muzeum ikon. Bez wstępowania do muzeum całość można obejść w kilkanaście minut. A miejsce ma gigantyczny potencjał, dość powiedzieć, że do cerkwi prowadzą oryginalne drewniane drzwi z VI wieku. Miejsce jest prowadzone przez zakonników należących do Autonomicznej Cerkwi Prawosławnej Świętej Góry Synaj, którzy turystów uznają najwidoczniej za dopust boży.
A propos turystów, jeszcze w jednym aspekcie nie podobało mi się w klasztorze - wszędzie słychać język rosyjski. Od niecałego roku obecność Rosjan zaczęła mi to mocno uwierać. Wczoraj w hotelu słysząc słowiański język kelner zwrócił się do nas po rosyjsku, ale mimo że znam dobrze ten język, nie miałem najmniejszej ochoty mu odpowiadać inaczej niż po angielsku.
Wróciliśmy do checkpointu, poczekaliśmy pół godziny, po czym o 12.00 policjanci pozwolili nam jechać. Nie było żadnego konwoju, jechaliśmy sami, więc nie wiem, po co te maskarady. Chyba tylko po to, żeby samochód nie oberwał od koparki czy wywrotki – cała droga od św. Katarzyny do skrzyżowania z główną autostradą to jedne wielkie roboty drogowe. Dalsza część dnia bez historii – kilka godzin jazdy do Zafarany na drugim brzegu Zatoki Sueskiej. W ogromnym hotelu Stay Inn byliśmy w jednym z czterech zajętych pokoi, a pomimo mikrej liczby turystów kolacja była przygotowana tak, jakby było ich kilkuset. Trzeba przyznać, że obsługa w Egipcie wyjątkowo dobrze dba o turystów, jeszcze w żadnym kraju nie widziałem takiej atencji. Przy kolacji kelnerzy dwoili się i troili odgadując nasze życzenia i przynosząc kolejne dania do spróbowania.
Jest prawie 21.00, a ja ciągle nie wiem, co robić jutro. Jedynym pewnym punktem jest wizyta w koptyjskim monasterze św. Antoniego. Co będzie dalej, zobaczymy.