Przez pierwsze dziesięć dni podróży po Peru bawiłem się świetnie, a wycieczka codziennie dostarczała mi niezapomnianych wrażeń. Zdawałem sobie jednak sprawę, że to, co jest dla mnie wodą na młyn, u pozostałych członków rodziny może wywoływać zmęczenie. Adam strajkował zupełnie ostentacyjnie. Często nie wychodził nawet z samochodu, żeby zobaczyć kolejne ruiny, i deklarował, że podczas następnego wyjazdu zostanie u cioci.
Nie bardzo była możliwość kompromisu – był plan do wykonania i trzeba się było go trzymać, a jako że codziennie spaliśmy w innym miejscu, wszędzie musieliśmy jeździć razem. W Cuzco jeden jedyny raz spaliśmy dwie noce w tym samym miejscu i postanowiłem, że będzie to dobra okazja, aby pozostali członkowie rodziny nieco odpoczęli. Miejsce było idealne, bo w pensjonacie, w którym nocowaliśmy, mieliśmy darmowy dostęp do Netflixa (którego zresztą najzupełniej celowo nie mamy w domu). Co za czasy, w których ekranowa rozrywka zwycięża z ciekawością świata! :)*
*Żeby nie było, że wychodzę na starego zgreda – jak ktoś mnie pyta, co sądzę o młodych ludziach, szczególnie w kontekście zawodowym, mam na ogół dobrą opinię, którą puentuję znanym cytatem z Kazika:
„Najbardziej mnie teraz wk… u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę”.Podczas, gdy rodzina odpoczywała, ja miałem zadanie do wykonania. Wstałem o 4 rano, aby zobaczyć jak najwięcej i być może załapać się na wschód słońca w miejscu, które chciałem zwiedzić jako pierwsze. Ambitny plan został nieco nadwyrężony na samym początku, bo wyjeżdżając z hotelowego garażu zarysowałem błotnik. Wyjazd był tak stromy i wąski, że musiałem schować oba lusterka i skończyło się tak, jak się skończyło. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że ten garaż był ewidentnym błędem projektanta – wyjazd był tak stromy, że następnego dnia samochód (przypominam, że to nie był maluszek, ale suv Toyota Rav 4) nie był w stanie wyjechać z dwójką dzieci z tyłu, udało się dopiero, gdy kazałem im opuścić auto. Na swoje drugie usprawiedliwienie dodam, że przy oddawaniu samochodu od razu wskazałem zarysowanie. Pracownik wypożyczalni Enterprise wrócił z pastą polerską, intensywnie pozacierał i stwierdził, że rysa mieści się w dozwolonych granicach i dodatkowego obciążenia nie będzie.
Początek dnia był taki sobie, ale dalej było lepiej. W zakładanym czasie dotarłem do bramy [b]Parku Narodowego Manu[/b]. Problem pojawił się w tym, że brama była zamknięta. Na szczęście wystarczyło pojechać kilkaset metrów w bok, aby złapać strażników na gotowaniu śniadania. Jeden z nich odpuścił rozpalanie ognia, aby wypisać mi kwit (był szczerze zaskoczony widząc obcokrajowca płacącego stawkę o chyba 300% wyższą niż Peruwiańczyk) i otworzyć bramę. Pięć kilometrów i dwadzieścia minut później mogłem zameldować się na wysokości prawie 4000 m. n.p.m. w miejscu nazwanym
Mirador de Tres Cruces, skąd podobno wspaniale obserwuje się wschody słońca. Było już niestety dobre pół godziny za późno, więc widoki były nie aż tak spektakularne, ale mimo wszystko chyba niezłe.
W drodze powrotnej do Cuzco chciałem zahaczyć o niezwykle malowniczą wioskę
Pisac. Google Maps pokazywało 3h drogi i 137km trasę. Maps.me twierdziło, że da się to pokonać w 2 godziny a alternatywna droga zajmie 100 km. Uwierzyłem Maps.me i gorzko żałowałem. Po zwodniczo dobrym początku wpadłem na straszną gruntową drogę, niewiele ustępującą tej z Huamachuco do Pataz. Trzy razy musiałem się zatrzymać na dobrych kilka minut - a to z powodu prac remontowych, a to z powodu cięcia gałęzi, wreszcie dlatego, że trzeba było wyładować zawartość ciężarówki z cementem. Zamiast obiecanych przez maps.me dwóch godzin pokonałem ten dystans w jakieś trzy i pół!
Przy tej okazji pozwolę sobie na małą dygresję. Jednym z najwspanialszych aspektów podróży po Peru jest sympatyczna egzotyczność tego kraju. Przyjeżdżasz do Cuzco czy innej Arequipy, widzisz ludzi poubieranych w stroje ludowe i myślisz, że to specjalnie pod turystów. Ale to nie jest prawda, Peru jest pod tym względem naprawdę wyjątkowe. Na terenach wiejskich każdy się tak ubiera – zwłaszcza kobiety od nastolatek po sędziwe staruszki potrafią na co dzień chodzić w wielokolorowych ponczach czy wspaniałych kapeluszach. W dodatku w jednej wsi obowiązuje jeden wzór kapelusza, a kilkanaście kilometrów dalej w użyciu może być zupełnie inny. Zresztą sami zobaczcie.
Klnąc na czym świat stoi pokonałem kolejną drogę gruntową i dotarłem do Pisac. Zacząłem nie od samej wioski, ale od stanowiska archeologicznego Pisac, położonego na jej przedmieściach.
Parque Archeologico de Pisac to kolejne miejsce, w którym szczęka mi opadła z zachwytu. Znów miałem przed sobą wspaniałe inkaskie ruiny, położone na zboczu wzgórza, wymagające niemałego fizycznego wysiłku, aby wszystko zobaczyć. Swoją drogą, mam jedną rekomendację – Peru to jeden z krajów, na którego zwiedzanie nie warto czekać do emerytury, bo w pewnym wieku można po prostu nie wytrzymać trudów wspinaczki. Nie chodzi nawet o chorobę wysokościową, która dotyka – bądź nie – niezależnie od wieku, ale zwiedzanie niemal każdych ruin wymaga pokonania co najmniej kilkudziesięciu metrów przewyższenia, co na wysokości powyżej 3000 m. n.p.m. może stanowić spory problem.
Minąwszy Pisac w drodze do Cuzco zwiedziłem jeszcze dwa wspaniałe przykłady inkaskich ruin –
Tambomachay i
Puka Pukara. Do rodziny dołączyłem wczesnym przedpołudniem i razem kontynuowaliśmy zwiedzanie Cuzco.