Z Arequipy Gringo Trail wiedzie w dwie strony – w kierunku północno-zachodnim, do kanionu Colca, lub północno-wschodnim, w kierunku Altiplano i Titicaki. Kanion Colca kusił, ale uznałem, że nie jest to aż taka atrakcja dla nas, którzy jeszcze kilka dni temu na żywo oglądaliśmy dziesiątki kilometrowej głębokości kanionów, a kondory widzieliśmy i w Peru, i wcześniej w Argentynie. Odpuściliśmy więc Colkę i udaliśmy się w kierunku Titicaki.
Jak już wspomniałem na wstępie, podróż do Peru to dla mnie spełnienie marzeń z dzieciństwa, ale gdyby ktoś zapytał mnie prawie 30 lat temu (jak ten czas leci!) co szczególnie chcę tam zobaczyć, odpowiedziałbym bez wahania: Titicaca. W połowie lat 90-tych przygotowywałem się do olimpiady geograficznej, której zostałem laureatem w wieku 12 lat, a której przedmiotem była właśnie Ameryka Południowa. Uczyłem się wtedy – i do dziś zapamiętałem – że Titicaca i Poopó to dwa największe jeziora bezodpływowe znajdujące się powyżej 3500 m. n.p.m. Przygotowując się do tej podróży zauważyłem, że podręczniki do geografii uległy zmianie – Poopó po 30 latach już nie istnieje, na miejscu pozostała pustynia. Titicaca ma się o wiele lepiej, choć sądząc po nabrzeżu, też straciła sporo ze swojej powierzchni.
Titicaca jest słynna ze swoich pływających wiosek plemienia Uro, które z premedytacją odpuściliśmy. Liczę, że odwiedzimy przedstawicieli tego plemienia w Boliwii, podobno doświadczenie turystyczne jest tam bardziej autentyczne. Po stronie peruwiańskiej skupiliśmy się więc na innych atrakcjach. Pierwszą z nich było
Sillustani, nietypowy cmentarz plemienia Kolla, z najstarszymi nagrobkami pochodzącymi nawet z IX w. Plemię Kolla chowało swoich zmarłych w wieżach grzebalnych zwanych chullpas, a najbardziej znane zgromadzenie tychże jest właśnie w Sillustani. Stanowisko archeologiczne jest niesamowicie fotogeniczne, choć wysokość około 3700 m. n.p.m. daje się we znaki. Jest lekko chłodno, ale przyjemnie.
Z Sillustani udaliśmy się nad samą Titicakę, do
Świątyni Płodności w Chucuito. Zwykle w miejscach kojarzonych z płodnością uwypukla się żeński pierwiastek tego procesu, ale świątynia w Chucuito jest poświęcona wyłącznie części męskiej. Co oznacza dziesiątki różnej wielkości kamiennych penisów – naliczono ich 86. Przy okazji, języki keczua i polski mają jak widać wiele wspólnego, bo świątynia nazywa się Inca Uyo. Miejsce jest fotogeniczne, ale uczeni przypuszczają, że zostało stworzone nie przez Inków, ale wiele wieków później. Inca Uyo to świetne miejsce nawet dla dzieci – podczas gdy my oglądaliśmy penisy, dzieci (i niektórzy dorośli) próbowały karmić i głaskać pasące się tam lamy.
Z Chucuito udaliśmy się do Puno, odwiedziliśmy tamtejszą katedrę i zjedliśmy kolację, aby noc spędzić w oddalonej o godzinę drogi Juliace. Juliaca cieszy się złą sławą najniebezpieczniejszego miasta w Peru, znajomy Peruwiańczyk straszył, że jest niebezpieczna nawet dla jego rodaków. Juliaca jest centrum przerzutowym kokainy produkowanej w peruwiańskiej dżungli i szmuglowanej do Boliwii, a stamtąd do Europy czy Ameryki Północnej. A trzeba Wam wiedzieć, że Peru jest największym producentem kokainy na świecie, już parę lat temu zdystansowało w tej kategorii Kolumbię. Jak zwykle okazało się, że strach ma wielkie oczy. Miasto wydaje się zupełnie normalne, nie zauważyliśmy nic niepokojącego i następnego dnia rano pojechaliśmy dalej.