Do
Arequipy przybyliśmy wieczorem, jedyne, co nam pozostało to spacer wśród zamkniętych kościołów i muzeów. Po raz pierwszy w Peru poczuliśmy, że jesteśmy na Gringo Trail – w sobotni wieczór ludzi było co niemiara, miejscowych, turystów peruwiańskich i zagranicznych. Historyczne centrum jest ładne, choć nawet tam projektanci przestrzeni nie byli łaskawi schować kabli elektrycznych. Zwiedzając te same miejsca w niedzielę z rana trafiliśmy na uroczystą zmianę flagi z udziałem chyba wszystkich rodzajów wojsk.
Numerem jeden zabytków Arequipy jest bez wątpienia żeński
Klasztor Świętej Katarzyny (Monasterio de Santa Catalina de Siena). Klasztor zajmuje sporą część historycznego centrum Arequipy i stanowi swoiste miasto w mieście* – nawet powolne zwiedzanie zajmuje półtorej do dwóch godzin. W środku znajdziemy typowe elementy klasztoru – kościół, dziedziniec z krużgankami, cele mniszek, kuchnie, jadalnie i tym podobne elementy. Ale w przypadku Klasztoru Świętej Katarzyny wszystko jest zaprezentowane w taki sposób, że nie sposób się nie zachwycać. Soczysta czerwień ścian przechodzi w równie soczysty niebieski czy pomarańczowy, a kompozycje kwiatowe i w ogóle układ pomieszczeń sprawia wrażenie, że świątobliwe mniszki czerpały od niewiernych specjalistów od feng shui. To niewątpliwie perełka, którą trzeba zobaczyć.
* już po napisaniu tego tekstu przeczytałem relację Migot, która użyła tego samego porównania.