Z Zanzibaru późno w nocy przyleciałem lokalną linią Precision Air na lotnisko Kilimandżaro i za 40$ zamówiony wcześniej taksówkarz zawiózł mnie do hotelu w
Aruszy. Nie wiedziałem, że Precision Air ma swój shuttle bus, który za 10 tys. szylingów (około 5$) zawozi pasażerów do Aruszy. Oficjalna cena taksówki z lotniska to 50 $.
Następnego dnia o 8 rano czekał na mnie człowiek z firmy organizującej safari. Przyjechaliśmy do centrum, w którym zbierają się wszyscy pasażerowie dżipów i czekałem jakąś godzinę na zebranie się grupy. Pierwszego dnia był ze mną Hiszpan, Francuz, Łotyszka, Szwajcar i dwoje Ukraińców. 7 osób to jednak za dużo, bo siódma osoba musi siedzieć obok kierowcy i nie widzi tak dobrze, jak pozostali.
Rozpoczęliśmy zwiedzanie od
Parku Narodowego Tarangire, znanego ze swojej populacji słoni oraz nagromadzenia baobabów. Z naszej siódemki tylko ja byłem „weteranem” safari, dla pozostałych był to pierwszy raz. Różnica jest ogromna – „pospolite” zwierzęta typu słoń czy żyrafa innych zachwycały, ja traktowałem je z większym dystansem. I powiem, że chyba już nigdy safari nie wywoła we mnie takiej ekscytacji, jak w pierwszym dniu. Sam park był w porządku, faktycznie widok zwierząt na tle baobabów jest bardzo fotogeniczny. Widzieliśmy kilka lwów, a z nowych dla mnie zwierząt strusia i ciekawe ptaki, w tym koronnika – ptaka, który znajduje się na fladze Ugandy.
Wieczór spędziliśmy na górze z widokiem na jezioro Manyara, gdzie miejscowi urządzili mzungu wspaniały pokaz gimnastyczny.