Droga z Kilwa Masoko do Dar es Salaam była podobno wybudowana zaledwie kilka lat temu, ale wygląda jakby miała kilkadziesiąt lat, tyle w niej dziur. 330 km trzeba pokonać w ponad 5 godzin, a końcówka przez przedmieścia i centrum Dar es Salaam to prawdziwy koszmar. W Dar kupiłem ekspresowo bilet na prom na Zanzibar (uwaga, lepiej płacić w USD, cena w szylingach jest mniej korzystna). Na promie komplet, żadnego dystansu czy maseczek. Nie zważając na obecność dzieci puścili wszystkim jakieś mordobicie typu terminator. To chyba jakaś promowa tradycja, w
Malezji na promach też widziałem krwawe filmy. Niech się dzieciaki przyzwyczajają, a co!
Zanzibar to trochę inna bajka niż Tanzania kontynentalna. Wyspa zawsze była autonomiczna, a przez wiele lat była zupełnie niezależnym państwem. Obecnie autonomia jest częściowa, a Zanzibar wybiera swojego prezydenta i ma własny parlament. W porcie jest kontrola graniczna, a zagraniczni turyści przybywający z Dar otrzymują pieczątkę Zanzibaru (co ciekawe, przy wylocie do Tanzanii kontynentalnej pieczątek nie ma). Wpisana na listę UNESCO stolica – oficjalnie też nazywana Zanzibar, mniej oficjalnie
Stone Town – na pierwszy rzut oka prezentuje się nieźle, bardziej przypominając miasta arabskie niż afrykańskie – również przez rysy twarzy lokalnych mieszkańców. Turystów mnóstwo, otwarcie Tanzanii spowodowało, że Zanzibar stał się turystyczną mekką dla całego świata. Dla nas w UE jest trochę więcej opcji, ale na przykład tacy Rosjanie nie za bardzo mają gdzie pojechać bez testu i bez wizy. No więc przybywają tłumnie na Zanzibar - codziennie przylatuje tu jakiś samolot z Rosji i wyspę odwiedza 3000 Rosjan tygodniowo.
Dla mnie obecność tłumu turystów to raczej wada niż zaleta, dlatego z założenia swoją obecność na Zanzibarze zredukowałem do minimum. Przeszedłem wzdłuż i wszerz Stone Town, podziwiając dziesiątki pięknych fasad, zajrzałem do fortu, zwiedziłem
Meczet Piątkowy oraz
People’s Palace Museum – dawny pałac sułtanów Zanzibaru. Miasto jest dobrze oświetlone i szczególnie po zmroku prezentuje się bardzo ładnie. Mimo nagabujących co chwilę miejscowych można spokojnie chodzić po zmroku uważając tylko, żeby się nie zgubić w plątaninie uliczek.
Następnego dnia rano wybrałem się na
spice tour, wycieczkę na lokalną farmę z przyprawami. I przyznam, że był to dobry wybór – na niewielkim terenie zgromadzono chyba wszystkie drzewa i krzewy, które uprawia się na Zanzibarze, m.in. kawę, wanilię, goździki, pieprz oraz wiele owoców. Całość jest oczywiście mocno pod turystę, z pokazami tańców, wspinania się na palmę, ozdobami z liści itd., ale i tak warto.